Roast Wołodymyra Zełeńskiego w Nowym Jorku można by porównać do przypadkowego wybuchu petardy na imprezie sylwestrowej – dużo hałasu, niewiele sensu. Ten aktorski popis prezydenta Ukrainy przypomniał nam, że nawet w czasach globalnej sceny politycznej, każdy ma swoje momenty słabości. Zełeński to bez wątpienia utalentowany aktor, ale nie każdy wie, że w rzeczywistości jest liderem kraju pod wpływem presji, której nikt z nas nie chciałby doświadczyć.
Podczas drugiej wojny światowej, Churchill pił whisky i palił cygara, a Eisenhower czytał westerny. A Zełeński? Cóż, on zdaje się wybierać retoryczne ataki na swoich sojuszników jako sposób na rozładowanie emocji. To tak, jakby obiady z przyjaciółmi zamieniły się w jatki słowne na scenie międzynarodowej.
Jeśli to miało być roastowanie, to wydaje się, że prezydent nie do końca zrozumiał, o co chodzi w tym widowisku. Przemowa Zełeńskiego na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ we wrześniu tego roku przypominała raczej próbę zaklęcia deszczu podczas suszy. I podobnie jak ze słabymi dowcipami, jeśli trzeba tłumaczyć, co miało być zabawne, to już wiadomo, że coś poszło nie tak.
Reakcja na słowa Zełeńskiego, zwłaszcza sugestia, że Polska pomaga Rosji, była dość jednoznaczna – niezależnie od sympatii politycznych, wielu Polaków były wręcz oburzonych. Wydaje się, że Kijów oczekuje teraz od Warszawy bezwarunkowego poparcia, niezależnie od kosztów.
Nasze relacje z Ukrainą czasem przypominają historię o Galach walczących z Rzymem, ale w przeciwną stronę. Chociaż nie znam nikogo, kto kibicowałby imperium w starciu z dwoma dzielnymi Galami, to niektórzy nad Wisłą wciąż wydają się uparcie przekonywać, że Ukrainę należy trzymać krótko. Czy to jest rozsądne podejście?
Nawiasem mówiąc, niewiele osób w Polsce chyba zdaje sobie sprawę, że najwięcej zwolenników tego podejścia można znaleźć w Stanach Zjednoczonych. Od 24 lutego 2022 roku, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, sympatie są jasno określone: dla nas Ukraina jest jak wioska Galów, a każda wiadomość o niepowodzeniach Rosji wywołuje u nas pozytywne emocje, niezależnie od tego, czy to w Polsce, czy po drugiej stronie Atlantyku.
Kijów zdaje się w pełni zdawać sobie sprawę z tego poparcia, i używa go jako narzędzia dyplomacji w dość oryginalny sposób. Ostatnie wypowiedzi Zełeńskiego można by uznać za próbę rzucenia sojusznikowi sympatią prosto w twarz, a przy okazji zażądania dodatkowej pomocy.
Interesy Polski i Ukrainy nie zawsze są zbieżne. Kijów nie podpisał umowy, która zobowiązywałaby go do działań zgodnych z oczekiwaniami Warszawy. Nawet jeśli takie zobowiązanie istniałoby, Ukraina oczekiwałaby raczej od Stanów Zjednoczonych, które przewyższają inne kraje w zakresie pomocy wojskowej udzielanej Ukrainie.
Niektórzy mogą to uznać za herezję, ale faktem jest, że nie wszystkie interesy Polski i Ukrainy idealnie się zgadzają. Mamy doczynienia z różnicami kulturowymi i ekonomicznymi, a także z różnymi perspektywami co do przyszłego członkostwa Ukrainy. Polsko-ukraińskie relacje w przyszłości będą przypominać czasem wiersz biały – pełen białych plam i pytajń, co dalej. Jeśli jednak Kijów oczekuje od Warszawy partnerskich relacji, to warto traktować tę zasadę wzajemności serio.
Roast Zełeńskiego w Nowym Jorku może i nie był wspaniały, ale przypomniał nam, że Ukraina ma swoje aspiracje i marzenia, które mogą się różnić od tych, które mają Polacy. Warto zatem obniżyć oczekiwania po obu stronach i spróbować budować relacje na wzajemnym zrozumieniu. Bo w końcu, w polityce, jak i w życiu, to nie tylko to, co nas łączy, jest ważne, ale również to, jak radzimy sobie z naszymi różnicami.