W tej skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, w której się znajdujemy, pozycja Polski jest bardzo ważna – nie tylko na froncie wschodnim Unii Europejskiej, ale również ze względu na jej rozwój społeczno-polityczny. Poprosiliśmy Marcina Przydacza, byłego Podsekretarza Stanu Ministerstwa Spraw Zagranicznych (2019-2023) i obecnego szefa Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, o zarysowanie nam obrazu sytuacji z puntu widzenia jego doświadczenia politycznego.
Jeśli chodzi o moje doświadczenie i współpracę w ramach polskiego rządu, pracowałem pierwotnie jako dyrektor w Kancelarii Prezydenta, zajmując się sprawami międzynarodowymi. Od 2015 roku miałem sposobność współpracować w zakresie polityki zagranicznej realizowanej przez prezydenta Dudę. Następnie przeszedłem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie stałem się wiceministrem odpowiedzialnym za kluczowe kierunki: politykę bezpieczeństwa, politykę wschodnią – czyli relacje z Ukrainą, Białorusią, Rosją – dalej za politykę transatlantycką, to znaczy relacje ze Stanami Zjednoczonymi, które są naszym fundamentalnym sojusznikiem, oraz politykę azjatycką, skupiającą się na spojrzeniu na Chiny i to, co dzieje się w regionie Pacyfiku. Podczas ostatnich wyborów zdecydowałem się na kandydaturę do Parlamentu i zostałem posłem. Dzisiaj jesteśmy w opozycji, więc moje możliwości wpływu na politykę rządu są delikatnie ograniczone, jednak pracuję w Komisji do Spraw Zagranicznych i w Komisji do Spraw Unii Europejskiej, co oznacza, że nadal zajmuję się tymi samymi problemami bezpieczeństwa.
Wojna na Ukrainie: jak dotarliśmy do pozornie nierozwiązywalnej sytuacji i jakie są perspektywy wyjścia z konfliktu
Zanim powiemy o przyszłości, musimy doprecyzować, że to Rosja jest odpowiedzialna za tę wojnę; ani Ukraina, ani Unia Europejska nie miały na celu dojścia do konfrontacji militarnej z Rosją. Kwestia jest taka, że podczas gdy Ukraińcy coraz bardziej zbliżali się do świata zachodniego, Rosja, która patrzy na świat zupełnie innymi oczyma niż my, dostrzegła ryzyko opuszczenia przez Ukrainę swojej strefy wpływów. Jeśli popatrzymy na ostatnie 500 lat, Rosja stale dążyła do stworzenia swojego imperium. Jak wiemy, w 1991 roku imperium to upadło i obecnie Rosja próbuje je odbudować. W jaki sposób może to zrobić? Na pewno nie poprzez gospodarkę, która nie jest jej mocną stroną na tle Chin, USA czy UE. Zatem w ostatnich latach pracowała na dwóch płaszczyznach: z jednej strony wykorzystując surowce naturalne, poprzez które uzależniała wiele krajów od swoich dostaw, a z drugiej strony ukazując się mocną z militarnego punktu widzenia. W przeciągu ostatnich 300 lat za każdym razem, kiedy Rosja była imperium, dominowała Europę Środkową i Wschodnią, a zwłaszcza Ukrainę. Najważniejszym celem Władimira Putina jest oddalenie od tego regionu wpływów amerykańskich, ponieważ Rosja boi się przede wszystkim USA, wiedząc, że ma większe pole do manewru z Europą, często podzieloną politycznie i uzależnioną od rosyjskich surowców. Także trzymanie Amerykanów z daleka jest kluczowe do zdominowania sąsiednich krajów, podobnie jak wykorzystywanie prawosławia. Rosja wie, że unipolarny system globalny, w którym dominuje Ameryka, rozpada się i stanie się systemem multipolarnym, i w tym nowym układzie Rosja chce odgrywać wiodącą rolę. A do tego potrzebna jest kontrola nad innymi państwami. Z kolei Ukraina, pamiętając o swoich doświadczeniach biedy, niewolnictwa i ludobójstwa, nie chce znaleźć się pod dominacją rosyjską. Wie, że rozwój gospodarczy i społeczny nastąpi poprzez patrzenie na zachód, przykładem Polski, Czech i Słowacji. Dlatego istnieje głęboka rozbieżność perspektyw między Rosją a Ukrainą, ale prawo międzynarodowe stoi po stronie ukraińskiej. Samostanowienie narodów, nienaruszalność granic – to zasady, na które zgodziły się wszystkie państwa ONZ, więc jeśli pozwolimy Rosji budować swoją pozycję w oparciu o siłę, to upadnie cały system międzynarodowy, bo za chwilę inne państwa azjatyckie, europejskie czy amerykańskie będą mogły zrobić dokładnie to samo.
Dlaczego Rosja rozpoczęła tę wojnę dokładnie w tym momencie historycznym?
To był zaplanowany wybór. Przede wszystkim po pandemii doszło do osłabienia gospodarczego, przerwania szlaków komunikacyjnych i zmiany prezydenta USA; zdaniem Władimira Putina Joe Biden miał być mniej zdeterminowany i słabszy niż pozostali prezydenci. Był to także moment odejścia Angeli Merkel ze stanowiska urzędu kanclerza Niemiec i przeddzień wyborów we Francji, które jak wiemy zawsze są pewnym elementem niestabilności. Wtedy, jak sądzę, Rosja oceniła, że prozachodnie tendencje Ukrainy stają się z każdym dniem coraz mocniejsze i wyraźniejsze, dlatego też należało ten proces zatrzymać. Oczywiście, pojawiały się doniesienia, że na Ukrainie nadal istnieje wiele prorosyjskich sił społecznych, ale tendencja ta się zmieniała. Podczas gdy 20 lat temu wielu Ukraińców widziało w Rosji swojego głównego patrona, o tyle w przededniu wojny zdecydowana większość już patrzyła na Zachód, więc Rosja stwierdziła, że nie może dłużej czekać, bo bez Ukrainy nie istnieje imperium rosyjskie.
Czy bez Putina Rosja przybrałaby inne strategie?
Nie, ta imperialistyczna wizja jest nieodłączną częścią rosyjskiej elity, i to właśnie ona wyniosła Putina do władzy. W ten sposób patrzy ona na świat, postrzega sąsiednie kraje jako miejsca do poszerzenia swoich wpływów, a nie mając wiele do zaoferowania, terroryzuje, pokazując swoją siłę militarną. Ale my to wiemy od 300 lat, Rosja nigdy nie miała nic interesującego do zaoferowania z gospodarczego punktu widzenia i pokazywała tylko swoją siłę zbrojną. Myślę, że to Aleksander II powiedział kiedyś, że Rosja ma tylko dwóch sojuszników – swoją armię i flotę – i dokładnie tak to widzę. Jeśli chodzi o „gdyby nie było Władimira Putina”, to oczywiście, w każdym systemie autorytarnym – a Rosja jest jednym z nich – kiedy zmienia się przywódca, panuje silna niestabilność. Zatem oczywiście, jeśli prędzej czy później miałaby nastąpić zmiana, pojawiłby się moment szoku, ale nie mam wątpliwości, że pomysł na taką agresywną politykę to nie tylko pomysł Władimira Putina, ale większości elity i, niestety, dużej części rosyjskiego społeczeństwa. Prodemokratyczna część opinii publicznej jest słaba i mało widoczna.
Więc jakie są perspektywy w kontekście wojny na Ukrainie i niełatwego procesu wejścia Kijowa do Unii Europejskiej?
Proces integracji Ukrainy z Unią Europejską i NATO nie będzie prosty, będzie potrzeba na niego oczywiście dużo czasu, ale ta perspektywa musi być możliwa dla Ukrainy, ponieważ każde państwo ma prawo wybierać własną ścieżkę. Jeśli Ukraińcy będą chcieli integrować się z Europą, a tego chcą, trzeba dać im tę szansę, ale nie może to oznaczać kompletnego odejścia od tego, czego Europa oczekuje od swoich krajów. Ukraina musi przejść głębokie reformy: zwalczyć korupcję, zdeoligarchizować władzę, a następnie dostosować się do prawa europejskiego i jego zasad ekonomicznych i społecznych. Jeśli chodzi o wartości Ukrainy, prawdą jest, że część kraju posiadała tradycje związane z kulturą rosyjską, wywodzące się z prawosławia i pewnej myśli orientalnej oraz z pozostałości filozofii mongolskiej i myśli środkowoazjatyckiej. Jednak jest również ta Ukraina, która przez setki lat stanowiła część demokracji Konfederacji Polsko-Litewskiej. Tu nie chodzi tylko o części geograficzne, ale o sposób myślenia. Dziś Ukraińcy, tak z zachodu, jak i ze wschodu nie chcą Rosji, chcą być częścią Zachodu i mają prawo o to walczyć.
Tak, ale tylko kawałek.
Duża część, aż do Dniepru, aż po Kijów, więc myślenie demokratyczne jest dość powszechne w ukraińskich elitach i społeczeństwie. Jednakże w następnych stuleciach Ukraina uległa silnej rusyfikacji, a następnie sowietyzacji, co pozostawiło swoje ślady. Ale nie można powiedzieć, że Ukraina nie jest krajem europejskim, bo jej europejskości nie można kwestionować ze względu na wyznanie prawosławne – w przeciwnym razie musielibyśmy określić Grecję, Rumunię, Bułgarię jako nieeuropejskie… Oczywiście nie można zaprzeczyć, że jest duża różnica między zachodem a wschodem Ukrainy, na przykład między Lwowem a Charkowem. Różnica, która jednak stale się zmniejsza. Kiedy 20 lat temu byłem po raz pierwszy w Charkowie, nikt nie mówił po ukraińsku, wszyscy mówili po rosyjsku. Kiedy teraz się pojedzie do Charkowa, coraz więcej ludzi mówi po ukraińsku.
Idąc za Pańską refleksją, jeśli istnieje rejon Ukrainy, który od zawsze możemy uznać za Europę, także ponieważ przez wieki był częścią Polski – jak na przykład obszar Lwowa – to istnieje również jednak inna część Ukrainy, której przeszłość łączy się silniej ze światem wschodnim. Czy ta sytuacja będzie miała wpływ na przyszłe powojenne granice Ukrainy?
To Ukraina zadecyduje o sposobie ustalenia warunków pokoju. Naciskanie na określone rozwiązania nie jest ani naszym zadaniem, ani celem. Uważam, że nie możemy zaakceptować zbrojnego zawłaszczenia przez Rosję części terytorium innego kraju, gdyż byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że wojna jest narzędziem osiągania celów polityki zagranicznej. Gdybyśmy zgodzili się, że część Donbasu, Krymu czy innego okupowanego regionu powinna zostać zaanektowana przez Rosję, dalibyśmy Władimirowi Putinowi pozwolenie na myślenie: „Moja polityka agresji działa, bo osiągnąłem swoje cele, na razie przestanę, ale w przyszłości będę mógł rozpocząć kolejne wojenne podboje” i znalazłby się on zaraz w Polsce.
Ale czy jest wiarygodnym, że Rosja się wycofa z Ukrainy?
Rozumiem, że dla niektórych krajów Europy Południowej czy Zachodniej klęska Rosji jest niewyobrażalna, ale zapewniam, że historia dostarcza przykładów rosyjskich porażek. Polska zatrzymała ekspansję rosyjską w 1920 roku. Rosja przegrała trzy wojny w ciągu ostatnich 200 lat i za każdym razem po przegranej wojnie następowała głęboka przemiana wewnętrzna, jakaś rewolucja lub liberalizacja. Po wojnie krymskiej, przegranej z Francją i Wielką Brytanią, miała miejsce odwilż podczas Wiosny Sewastopolskiej. Po wojnie japońskiej, kiedy w 1906 roku przegrali z Japonią, nastąpiła rewolucja i kolejna fala reform. A potem wojna w Afganistanie, przegrana przez Sowietów, po której nastąpiła pierestrojka i całkowity upadek Związku Radzieckiego. Klęska nie była jedynym jego czynnikiem, ale jak widać, państwa autorytarne lub totalitarne mają trudności z radzeniem sobie z przegraną wojną. A jeśli porównamy potencjał Rosji z potencjałem gospodarczym, finansowym i militarnym całego wolnego świata, nie tylko krajów NATO czy UE, ale całej Europy, Stanów Zjednoczonych, Japonii i Australii: jesteśmy 100 razy mocniejsi.
Różnica polega na tym, że rząd rosyjski może nałożyć na ludzi wszelkiego rodzaju ofiary, podczas gdy w krajach demokratycznych obywatele nie są skłonni znosić tak wielu niedostatków.
To prawda, ale nikt nie oczekuje, że kraje europejskie wyślą swoje wojska. Kiedy mówię o kwestiach finansowych, mam na myśli to, że stać nas na produkcję większej liczby czołgów, samolotów, broni palnej, amunicji i przesyłanie ich na Ukrainę. Gdybyśmy robili to od początku wojny, jak prosiła Polska, być może znaleźlibyśmy się w innej sytuacji, ale przy zastosowaniu obecnej metody Ukraina była w stanie jedynie utrzymać front. Oczywiście Ukraina się wykrwawia, więc Rosja nie spieszy się, bo liczy na to, że prędzej czy później znudzony Zachód złagodzi wojnę lub uzna ją za drugorzędną. Ale nie możemy wysłać do Moskwy sygnału, że może wygrać z Zachodem. Rosja postrzega tę wojnę tak, że Ukraina przetrwała tylko dzięki wsparciu nas wszystkich. Jeśli po pewnym czasie wycofamy tę pomoc, to po Ukrainie zaatakowane zostaną także inne kraje: jeśli wygrywasz, to grasz dalej.
Faktem jest, że Putin może robić, co chce, a ludzie nie będą protestować z powodu głodu i biedy. W Europie wzrosła cena gazu i pojawiają się kolejne protesty zwolenników zaprzestania inwestycji w zbrojenia.
To jest nasza słabość, ponieważ my również jesteśmy narażeni na dezinformację. Podrożał gaz i mówi się z całą pewnością, że gdyby wojna na Ukrainie się skończyła, ceny energii spadłyby, ale dlaczego miałyby spaść? Być może powinniśmy przyjąć perspektywę bardziej długoterminową i pomyśleć, że nasz pokój i bezpieczeństwo mają swoją cenę. Nie możemy być tak krótkowzroczni, nie możemy po prostu myśleć, że dziś, jutro lub pojutrze musi zapanować pokój i że ceny energii muszą spaść. O co Rosja prosiła NATO i Stany Zjednoczone w przededniu ataku na Ukrainę? O wycofanie wojsk amerykańskich z Europy i wycofanie wojsk NATO z Europy Środkowej. Jaki więc był tego cel, jeśli nie dalsza destabilizacja krajów NATO? Moim zdaniem im dłużej wysyłamy mocne sygnały, tym lepiej dla nas: jest to po prostu kwestia determinacji i woli, a nie tylko kwestia pieniędzy. Prawdą jest, że podczas tej wojny nasz poziom życia może się pogorszyć o 0,5%, ale generalny wpływ militarny Zachodu mógłby być tak silny, że zmusiłby Rosję do wycofania się. Musimy jednak pokonać nasze własne przeszkody mentalne.
W tej sytuacji możemy wyprodukować więcej amunicji i więcej broni, ale na polu walki pozostanie tylko naród ukraiński. Czy będą w stanie sami wygrać wojnę, nawet przy użyciu całej zachodniej broni?
Jasnym jest, że potencjał demograficzny Ukrainy jest znacznie niższy niż Rosji, ale prawdą jest również, że ci, którzy atakują, potrzebują znacznie większej armii niż ci, którzy się bronią. Co więcej, przewaga technologiczna Zachodu w zakresie jakości sprzętu wydaje mi się oczywista, ale brakuje nam determinacji i zdolności produkcyjnych. Rosja półtora roku temu przekształciła swój przemysł w gospodarkę wojenną i produkuje mnóstwo sprzętu, może nie najbardziej zaawansowanego, ale jednak dużo, podczas gdy my, Europa, tego nie zrobiliśmy. Naprawdę nie możemy sobie pozwolić na narażanie bezpieczeństwa UE i NATO, czekając na przybycie tego barbarzyńcy. Odwołując się do historii starożytnego Rzymu, prawdopodobnie lepiej było zatrzymać barbarzyńców po drugiej stronie Dunaju, niż walczyć z nimi w Rzymie.
Zatem perspektywy na pokój na Ukrainie są nikłe, a jeśli już miałby on być, to posłuży Rosji jedynie do kupienia czasu, a następnie zaatakowania jakiegoś innego kraju europejskiego?
Nie jestem takim katastrofistą, żeby sądzić, że na pewno będzie wojna między Rosją a NATO, ale wyznaję łacińską zasadę se vis pacem para bellum: jeśli nie chcesz wojny, przygotuj się na nią. Im jesteśmy silniejsi, tym większe będą koszty potencjalnej agresji dla Rosji, choć to z pewnością będzie oznaczało dla nas również koszty gospodarcze. Ale naprawdę jest to ostatni dzwonek, musimy zacząć przeznaczać większy budżet na naszą broń i rozmieszczać ciężki sprzęt tam, gdzie będzie działał odstraszająco. Musimy umieścić silne środki na wschodniej granicy i wysłać nimi sygnał „nawet nie próbuj, bo jesteśmy gotowi”; to pomoże pokojowi.
Czy Unia Europejska po ostatnich wyborach zmieni kierunek w niektórych ważnych kwestiach, takich jak Zielony Ład?
Jeśli chodzi o sprawy wewnętrzne Europy, mam wrażenie, że często jesteśmy poddawani procesom, które nas wewnętrznie osłabiają. Wynika to oczywiście z chęci poszanowania naszych wartości, ale także z ideologii. Jako konserwatysta mówię, że ideologia lewicy jest bardzo silna. Ale jest też trzeci czynnik: istnieją inne państwa totalitarne, które nie mogą się doczekać przyspieszenia procesów wewnętrznego rozkładu Europy. Jak podczas zimnej wojny, kto sponsorował Brygady Rose we Włoszech? Oczywiście Związek Radziecki. Dziś tę destrukcyjną działalność Rosji widzę na różne sposoby: poprzez dezinformację, próby osłabienia nas wewnętrznie i powodowania konfliktów, wywoływanie niezgody między lewicą a prawicą, a i również za pomocą migracji, bardzo istotnej dla Włoch. Dlaczego Rosjanie nagle znaleźli się w Mali, w Czadzie? Grupa Wagnera rzekomo wydobywa tam złoto, ale jednocześnie utrzymuje kontrolę nad szlakami migracyjnymi i wykorzystuje je do własnych celów. Europa musi zdać sobie sprawę, że prowadzona jest przeciwko niej agresja, często poniżej progu wojny, a my sami sfinansowaliśmy tę agresję, na przykład płacąc Rosji za Nord Stream. Musimy patrzeć na to, co dzieje się na świecie, z wizją uwzględniającą interesy europejskie – w przeciwnym razie skończymy jak starożytny Rzym: nie upadniemy przez barbarzyńców, ale z powodu naszych podziałów. Jeśli chodzi o wybory, to trzeba zauważyć, że prawica się wzmocniła i wyborcy pokazali, że nie do końca są zadowoleni z tego, jak funkcjonuje dzisiaj Europa. Co prawda liberałowie, socjaliści i chadecy nadal są u władzy, ale słabsi niż kilka lat temu. Jeśli te procesy się nie zmienią, jestem przekonany, że za 5 czy 10 lat Europa przesunie się jeszcze bardziej na prawo, ale nie mam wątpliwości, że Europa pod rządami tej trójki: liberałów, socjalistów i chadeków nie zmieni kierunku swojej polityki.
W tym świecie, który od 1989 roku po dziś dzień bardzo szybko się zmienia, Polska przyjęła niezwykle istotną rolę geopolityczną, ale czy będzie ona miała również znaczenie na poziomie europejskim?
To, że Polska przez ostatnie 30 lat po odzyskaniu suwerenności nie zawsze odgrywała ważną rolę, wynika nie tylko z jej słabości gospodarczej (obecnie przezwyciężonej), ale także z pewnych mentalnych map Zachodu. Zachód przez 200 lat nie dostrzegał Polski, bo jej nie było lub znajdowała się za żelazną kurtyną, więc nie była ważnym podmiotem, a nawet w XVIII wieku Europa Środkowo-Wschodnia nie była traktowana jako podmiot istotny. Liczył się wówczas Paryż, Toskania, Mediolan, Wenecja, Bawaria, ale nie Europa Środkowa i Wschodnia, dopóki nie pojawiła się Rosja i nie zaczęła stanowić wielkiego zagrożenia. Niestety, nawet dziś wiele osób tak patrzy na Europę Środkowo-Wschodnią, mimo że Polska jest suwerenna i silna, znacznie silniejsza niż większość krajów Europy Zachodniej. Doświadczyliśmy tego bardzo dobrze przez osiem lat naszych rządów (PiS), w którym stosowano podwójne standardy: czego na przykład mogła dokonać Francja czy Hiszpania, tego Polska nie mogła zrobić, nawet jeśli w UE byliśmy równi. Rodzi to oczywiście frustrację i złość, a także oczywiście antyeuropejskie nastroje wynikające z nierówności. Ale popycha to proces rozwoju Polski, który wykuwa jej podmiotowość poprzez dalsze wzmacnianie gospodarki, pozycji międzynarodowej, siły militarnej – dzięki nim będziemy państwem granicznym dla NATO i UE, które zmieni sposób, w jaki jest traktowane przez Holendrów, Francuzów, Niemców, Włochów i Hiszpanów. Polska jest dużym i ważnym partnerem; jest podmiotem, a nie tylko przedmiotem.
Jeśli Trump wygra, czy oznaczać to będzie mniejsze wsparcie dla Ukrainy, czy może pokój poprzez akceptację rozpadu kraju?
Czasami biznesmenom wydaje się, że pewne rzeczy w polityce są bardzo proste, często ich wypowiedzi są jedynie retoryką kampanii wyborczej. Jeśli Trump zostanie wybrany, prawdopodobnie będzie próbował rozwiązać pewne kwestie dyplomatyczne na swój sposób, ale wkrótce odkryje, że z Władimirem Putinem trudno jest uprawiać dyplomację, bo Putin uważa każde ustępstwo za słabość. Taka jest mentalność cywilizacji turańskiej: jeśli przychodzisz i coś oferujesz, to znaczy, że masz problem, że jesteś słaby, więc na takich ludzi działa tylko metoda siłowa. Powtarzam, Rosja też gra na polu dezinformacji, mówili: „jesteśmy pokojowi, chcemy tylko ten kawałek i wszystko będzie dobrze”. Myślano, że chcą tylko Krymu, potem także Donbasu, mówili różne rzeczy, a potem zaprzeczali. Pamiętam, że na kilka godzin przed wojną Putin poinformował, że Rosja absolutnie nie chce aneksji innego kraju. Zobaczymy, jak potoczą się wybory w USA, jednak do czasu objęcia urzędu przez Donalda Trumpa nie jesteśmy w stanie przewidzieć jego posunięć. My, jako Polska, nasz Prezydent Andrzej Duda, a także my, konserwatyści, mamy doskonałe relacje z Donaldem Trumpem i będziemy starali się wyjaśnić jemu i jego otoczeniu, jakie są prawdziwe cele Rosjan. Bez Stanów Zjednoczonych bardzo trudno byłoby uporać się z tą sytuacją, ale można zaproponować także inne rozwiązania, na przykład nałożenie większych wydatków na bezpieczeństwo ze strony krajów europejskich, które dziś czują się bezpiecznie, ponieważ mają amerykańskie wojska, opłacane przez amerykańskich podatników. A my, jako Europa, ile procent PKB wydajemy na politykę obronną? Niewystarczająco.
Polska jest tym państwem, które wydaje najwięcej w sektorze obronnym.
Każdy kraj NATO powinien inwestować co najmniej 2% PKB, Polska wydaje 4%, ale znaczna część Europy mniej niż 2%. Być może więc, jeśli kraje europejskie zwiększą wydatki na wojsko, Trump zmieni swoje nastawienie.
Jaką rolę odgrywają Chiny w tym globalnym scenariuszu?
Jasnym jest, że Chiny także chcą zmienić światowy porządek polityczny. Mimo że czerpią korzyści z globalizacji i Pax Americana, a w sensie ekonomicznym ich produkcja przemysłowa wzrosła po przystąpieniu do WTO. Chiny mają perspektywę długoterminową, Putin krótszą i stosuje inne metody. Na razie budują swoją siłę polityczną nie metodami wojskowymi, ale metodami gospodarczymi i przemysłowymi. Nie mam jednak wątpliwości, że wielu przedstawicieli chińskiej elity postrzega niepokoje, które dzieją się na świecie, jako element pozytywny. Chiny patrzą na nas z zewnątrz i doceniają fakt, że pozostali bohaterowie kontroli politycznej na świecie walczą i osłabiają się nawzajem. Stany Zjednoczone angażują się militarnie na Ukrainie, na Bliskim Wschodzie i w innych częściach Azji. Z tej perspektywy, gdyby w Europie przywrócono część produkcji przemysłowej i wojskowej, moglibyśmy na tym zyskać także na poziomie gospodarczym. Tylko, że teraz kierujemy się ideologią klimatyczną: zamykać fabryki metalurgiczne, przenosić ciężką produkcję poza Europę, zostawiać jedynie usługi. A kiedy nadejdzie konfrontacja, okaże się, że poza tym, że jesteśmy wyżsi moralnie, nie mamy czym się bronić, ponieważ całą naszą produkcję przenieśliśmy do Azji.
Czy zatem lepiej kupować broń i amunicję w Europie, niż w Korei Południowej?
Oczywiście, tyle że musi być dostępność. Chętnie kupilibyśmy sprzęt tu i teraz, gdyby był dostępny. Korea zaoferowała bardzo szybką dostawę, której nikt inny nie był w stanie zaoferować, a także ten koreański sprzęt jest bardzo kompatybilny z amerykańskim, który posiadamy. Osobiście wolałbym, abyśmy produkowali amunicję i broń w Polsce, Włoszech czy gdzieś w Europie, ale sami sobie to utrudniliśmy, porzucając przemysł ciężki. Rozumiem, że jest to niekorzystne dla klimatu, ale czy to, że pewna huta znajduje się w Indiach, a nie w Rumunii, jest aż tak istotne dla globalnej atmosfery i czystości powietrza?
Wracając do USA, czy w przypadku zwycięstwa Trumpa pojawią się nowe problemy z Chinami?
Moim zdaniem zarówno Demokraci, jak i Republikanie postrzegają Chiny jako swojego dalekosiężnego przeciwnika, tak jak Chiny postrzegają Stany Zjednoczone. Wizja, która zaczęła się od Obamy, a była kontynuowana przez Trumpa i Bidena, który wprowadził cła na chińskie produkty, potwierdza, że jest to całościowa polityka amerykańska, nawet jeśli retoryka przywódców może wydawać się odmienna.
Dodatkowo w tle, jak gdyby wojen na Ukrainie i w Palestynie było mało, pojawia się kwestia Tajwanu, budowy baz wojskowych przez USA na Filipinach, czy sojuszu Rosji z Koreą Północną.
Jak widzimy, wyzwań w zakresie bezpieczeństwa jest wiele i w tym scenariuszu Putin pokazał, że wojna w XXI wieku nie będzie tylko wojną w cyberprzestrzeni lub przestrzeni kosmicznej, jak niektórzy sobie wyobrażali. Dziś na polu bitwy ścierają się czołgi i rakiety, podczas gdy my, Europejczycy, jesteśmy wciąż, cytując Kanta, pogrążeni w metafizycznym śnie: śpimy i cieszymy się łatwym życiem, podczas gdy barbarzyńcy ostrzą swoje noże.