[gtranslate]
Categories
Uncategorized

GORĄCE LATO EUROPEJSKIEJ POLITYKI tekst Jacek Pałasiński

To był z politycznego punktu widzenia najbardziej intensywny początek lata od wielu dekad.

Mieliśmy thriller w postaci niespodziewanych, dramatycznych i potencjalnie bardzo niebezpiecznych wyborów we Francji, wcześniej wybory w Wielkiej Brytanii, które otwierają dla tego kraju i jego sojuszników nowe, obiecujące perspektywy, oraz wybory prezydenckie w Iranie, z którymi Zachód wiąże duże nadzieje. Należy doliczyć do tego istotną zmianę układu sił w Parlamencie Europejskim oraz waszyngtoński szczyt NATO pod przewodnictwem znajdującego się pod obstrzałem prezydenta USA. Tak, ten miesiąc od wyborów europejskich do szczytu NATO, był niezwykle intensywny.

 

 

 

FRANCJA

Wybierając między dżumą a cholerą, Francuzi wybrali cholerę. Mimo że Putin mocno obstawiał dżumę, to jednak miał cholerę w zanadrzu.

W Nowym Froncie Ludowym, prawdopodobnym zwycięzcy tych wyborów, najwięcej głosów zdobyła ultrapopulistyczna i ultrakomunistyczna partia La France Insumise Jean-Luca Melenchona, którego Putin kocha tak bardzo, jak Marine Le Pen. Melenchon ostatni swój wiec przedwyborczy zwołał w podparyskim banlieu Champigny-sur-Marne, a dokładniej na placu Lenina, gdzie ma swoją siedzibę muzeum Ruchu Oporu.

Melenchon był też pierwszym, który zareagował na sensacyjne wyniki wyborów. Wyraził co prawda ulgę, że nie zwyciężyła partia faszystowska, ale większość swojego przemówienia poświęcił atakowaniu Emmanuela Macrona i jego koalicji Ensemble. Zapowiedział, że jego ugrupowanie nie zamierza wchodzić w żadne układy z obozem prezydenckim, winnym straszliwych nieszczęść, które rzekomo sprowadził on na Francję.

Tymczasem wszystkie siły polityczne centrum i umiarkowanej prawicy, zarzekają się jednym głosem, że z Jean-Lucem Melenchonem w żadną koalicję nigdy nie wejdą.

Problem w tym, że Melenchona nie można definitywnie odizolować: w grę wchodzą przyszłe wybory prezydenckie. Prawdopodobnie Marine Le Pen będzie znów kandydować i będzie miała większe szanse na zwycięstwo niż kiedykolwiek. Po stronie demokratycznej nie widać żadnej indywidualności na miarę Macrona, który byłby w stanie przeciwstawić się jej w drugiej turze, czy choćby w bezpośredniej debacie przedwyborczej. Dlatego, by Marine Le Pen pokonać, potrzebne będą wszystkie głosy antyfaszystowskie, w tym głos Melenchona i jego partii.

 

Od 9 czerwca, to jest od dnia wyborów do Parlamentu Europejskiego, wszystkie media po jednej i po drugiej stronie Atlantyku zgodnie krytykowały Emanuela Macrona. „Co ten człowiek zrobił? Oddaje Francję w ręce faszystów”! – krzyczały nagłówki.

I w zasadzie nie pojawił się nikt, kto by pokajał się za te wszystkie te głupstwa, które na temat Macrona napisał.

Bo wychodzi na to, że największym zwycięzcą francuskich wyborów był waśnie Emmanuel Macron. Nie tylko nie dopuścił do władzy skrajnie prawicowego Rassemblement National, ale wyprowadził swój własny, z pozoru skazany na niebyt obóz polityczny na drugie miejsce w kraju.

Postawił na to, że w II turze wycofa się większość kandydatów trzeciego i czwartego miejsca, by ich głosy przeszły na kandydata demokratycznego z większymi szansami na zwycięstwo nad kandydatami RN – i wygrał. Słusznie liczył, że ten mechanizm, który już kilkakrotnie ratował Francję przed rodziną Le Pen i jej zwolennikami znowu zadziała.

Ale o ostatecznym zwycięstwie zadecydują dopiero międzypartyjne negocjacje w sprawie powołania nowego rządu: czy uda się stworzyć taki gabinet, w który nie będzie ani lepenistów ani zwolenników Melenchona?

 

Jeśli największym wygranym był Emmanuel Macron, to największym przegranym był Władimir Putin. Jego ostatecznym celem jest zniszczenie wspólnej Europy: tylko tak można poszczególne jej kraje sprowadzić do roli wasala. Zwycięstwo wspieranej przezeń do ostatniej chwili skrajnej prawicy francuskiej znacznie mogłoby ten cel przybliżyć, faszyzująca Francja mogłaby spowodować w Europie efekt domina, poczynając od Niemiec, w których neofaszyści także pną się do władzy.

„Wybory parlamentarne we Francji nie bardzo przypominały demokrację” – tak zjadliwie skomentował wyniki wyborów rosyjski minister Spraw Zagranicznych Siergiej Ławrow.

Moskwa, choć dysponuje świetnymi analitykami spraw międzynarodowych, nie wzięła pod uwagę zwłaszcza możliwości wycofania się 244 kandydatów w II turze. „Najwyraźniej druga tura miała właśnie na celu manipulowanie wolą wyborców wyrażoną w pierwszej turze – powiedział Ławrow. – A gdyby wynik pierwszej tury posłużył jako podstawa do utworzenia parlamentu, we Francji zaszłyby bardzo poważne zmiany” – dodał rozczarowany. Jego resort tym razem się nie popisał.

 

Utrzymanie faszystów poza strefą władzy było efektem nadzwyczajnej mobilizacji Francuzów. We Francji wydarzyło się coś podobnego, co 15 października 2023 w Polsce. Masowa mobilizacja na rzecz demokracji, na rzecz praw człowieka, na rzecz tolerancji, na rzecz wspólnej Europy, na rzecz sojuszu transatlantyckiego, na rzecz zwycięstwa wartości Zachodu nad „wartościami”, z którymi rozpychają się Chiny i Rosja.

I gdyby nie ta mobilizacja Francuzów, to ich szanse na narzucenie niemal całemu światu swojej wizji nieliberalnej autokracji, byłyby znacznie większe.

 

Nie wiadomo jeszcze, jak potoczą się losy Francji, jaki rząd będzie sprawował władzę, jakie układy polityczne zdominują kraj Kartezjusza i Monteskiusza, ale chwilowo wszyscy powinniśmy się cieszyć: Europa została uratowana.

Jedynym wielkim krajem, w którym rządzą faszyści, pozostają Włochy. Italia Georgii Meloni nie będzie jednak w stanie spowodować efektu domina; widzieliśmy to dokładnie podczas rozgrywek o nowy kształt skrajnie prawicowych klubów w Parlamencie Europejskim.

Węgry Orbana i Słowacja Fico nie liczą się w poważnych rozgrywkach europejskich. Holandia i kraje skandynawskie, gdzie prawica rośnie w siłę, też nie będą w stanie zachwiać fundamentami Unii Europejskiej.

Niemcy, które są zagrożone neofaszyzmem, podobnie jak Francja, będą miały jeden argument więcej, by w przyszłych wyborach zagłosować jednak za demokracją.

A zatem Europa, jaką znamy i jaką kochamy; Europa, która jest naszą nadzieją na pokój i dobrobyt, pozostanie taką, jakiej pragniemy.

 

By taką pozostała, swoją konstruktywną rolę muszą odegrać także Polacy.

Partia, która niszczyła Polskę przez 8 lat, izolowała ją na arenie międzynarodowej i obiektywnie działała na rzecz strategicznych celów Kremla, nadal pozostaje potężną siłą polityczną. Sam wymiar sprawiedliwości nie sprawi, by powróciła ona do politycznego skansenu, czyli miejsca, które jej przynależy. Polacy muszą przyjąć szczepionkę: szczepionkę demokracji, aby weszła ona na trwałe do ich krwiobiegu.

 

Przed Europą stoją jeszcze ogromne wyzwania. Pierwszym z nich jest wojna w Ukrainie. W żywotnym interesie całego świata jest zwycięstwo Ukrainy i klęska Rosji; tej Rosji Putina, która jest nie do naprawy, ta Rosja musi zostać zniszczona i odbudowana na zupełnie nowych fundamentach. Fundamentach, do których bez wątpienia aspiruje część rosyjskiego społeczeństwa.

Drugim gigantycznym, epokowym wyzwaniem stojącym przed Europą, jest klimat i jego ochrona. Zmiany klimatyczne obserwujemy niemal codziennie również w klimacie zwanym niegdyś „umiarkowanym”. Ale każdy, kto ogląda wiadomości telewizyjne, czy zagląda do internetu, widzi, jak przerażające zmiany następują w krajach znajdujących się bliżej równika. Temperatury dochodzące do 50 stopni Celsjusza były kiedyś ekstremalnie rzadkie; dziś należą do codzienności. Niektórzy specjaliści twierdzą, że przed rokiem 2050 co najmniej półtora miliarda istot ludzkich będzie zmuszonych opuścić swoje miejsca zamieszkania i przenieść się bliżej biegunów. Po prostu po to, by przeżyć.

I to jest trzecie gigantyczne wyzwanie, stojące przed Europą i całym Zachodem: imigracja. Od wielu, wielu dekad słyszymy, że problem imigracji należy rozwiązywać u źródeł, to jest w krajach, z których ta imigracja wychodzi. Jak do tej pory to wszystko były słowa, puste słowa. Czas by ta dramatyczna prawda dotarła do każdego obywatela Unii Europejskiej i by dali oni mandat swoim politykom do tego, by przestali gadać i zaczęli działać, bo jeśli nie, to za kilka – kilkanaście lat, te problemy staną się kwestią życia lub śmierci wszystkich nas.

 

 

ZJEDNOCZONE KRÓLESTWO

4 lipca 2024 r. w Zjednoczonym Królestwie obywatele wybierali 650 posłów do Izby Gmin. Miażdżącą większością głosów opozycyjna Partia Pracy, kierowana przez Keira Starmera, pokonała rządzącą od 14 lat Partię Konserwatywną, kierowaną przez Rishiego Sunaka.

Ma łącznie 411 miejsc, czyli 174 więcej niż Torysi i 211 więcej niż w poprzednich wyborach powszechnych w 2019 r., ale – co mało kto zauważył – otrzymała mniej głosów niż 5 lat temu.

Partia Konserwatywna ma obecnie 121 miejsc w Izbie Gmin, co oznacza, że straciła ich 251. Dostała zaledwie 23,7 procent głosów, co jest najgorszym wynikiem w jej historii. Nie uzyskało mandatu dwunastu ministrów odchodzącego gabinetu oraz była premierka Liz Truss. Torysi stracili też wszystkie miejsca w Walii.

Mniejsze partie wypadły dobrze w wyborach, częściowo dzięki taktycznemu głosowaniu przeciwko Konserwatystom. Najlepszy wynik w swojej historii uzyskali Liberalni Demokraci Eda Daveya, zdobywając 72 miejsca. Martwić może wynik skrajnie prawicowej, powołanej ad hoc przez Nigela Farage’a partii „Reform UK”: osiągnęła trzecią co do wielkości liczbę głosów, ale dzięki specyficznej brytyjskiej ordynacji jednomandatowej, wprowadziła tylko pięciu posłów do Izby Gmin, ale i tak z pewnością będą oni regularnie wprowadzać chaos w jej prace.

 

Po raz pierwszy w historii Wielkiej Brytanii kobieta, pani Rachel Reeves została kanclerką szachownicy, czyli ministrą finansów i skarbu. Nazywają ją „Żelazną Damą” Partii Pracy, ponieważ ma pomysły jak Margaret Thatcher, takie jak: „żadnych obniżek podatków bez uzasadnienia, nie jesteśmy Torysami”, czy „Brytyjczycy nie będą ze mną żyć z dotacji”. Uchodzi za bezwzględny umysł strategiczny; wszak była mistrzynią Wielkiej Brytanii do lat 14 w szachach.

Urodzona w Londynie 45-latka dziedziczy gospodarkę i finanse nękane w ostatnich latach przez Covid, wojny i katastrofalną politykę konserwatystów, takich jak Liz Truss.

Rachel Reeves, pochodząca z lewicowej rodziny nauczycieli, dołączyła do Partii Pracy w wieku 16 lat. Do tej samej partii należy także jej o rok od niej młodsza siostra Ellie.

Mężatka, dwójka dzieci, zdeklarowana kujonka – „Uczyłam się nawet w szkole na przerwach obiadowych” – ukończyła nauki polityczne, a następnie ekonomię w Oksfordzie i London School of Economics.

Jedną z największych zasług Reeves jest przekonanie biznesu, że Partia Pracy, po pozbyciu się starego przywódcy Jeremy’ego Corbyna, jest partią przyjazną interesom. Kilka miesięcy temu wycofała się nawet z projektu ograniczenia premii bankierów, „ponieważ gospodarka potrzebuje stabilności”.

Druga, ważna kobieta w gabinecie Starmera to Angela Rayner. „Czerwona Królowa” – jak nazwał ją Torys, lord Ashcroft – jest wicepremierką Zjednoczonego Królestwa, a także ministrą ds. wyrównywania szans. Ma 44 lata, urodziła się i wychowała na obrzeżach Manchesteru, w bardzo biednej rodzinie. Agresywny ojciec, matka z chorobą dwubiegunową, ciągle mówiącą o samobójstwie. „Hasłem przewodnim było przetrwać” – opowiadała.

Uwielbia bluzy, śmieciowe jedzenie, piwo i koktajle, ma słabość do ekscentrycznych butów, bo: „Mój ojciec wyrzucił mnie z domu w wieku 15 lat, kiedy zaszłam w ciążę podczas pierwszego stosunku i nie chciałam aborcji: to dziecko było jedyną zemstą mojego życia. Odtąd, gdy tylko zarobiłam trochę pieniędzy, wszystko wydawałam na buty”.

Opuściła szkołę w wieku lat 16, rozpoczęła karierę związkową, a następnie dołączyła do Partii Pracy. Była robotnica Angela ma teraz trójkę dzieci, a w 2017 roku, w wieku 37 lat, została także babcią.

Dwa lata temu Starmer chciał ją oddalić, ponieważ była niemożliwa do zdyscyplinowania. Ostatecznie Rayner została, na szczęście dla Sir Keira. Ponieważ jest bohaterką klasy robotniczej w Midlands i, generalnie, białej Północy Anglii, wszędzie tam, gdzie mówi się innym językiem niż w Londynie. Bez Rayner Partia Pracy mogłaby upaść, tak wielu przyciąga jej zwolenników.

Wreszcie jest Sue Gray, 67 lat, nowa szefowa sztabu, właścicielka pubu w Irlandii Północnej. Będzie prawdziwą szarą eminencją (zgodnie z nazwiskiem) i „egzekutorką” Starmera. Weteranka Whitehall ma już gotowych 20 ustaw rządowych. Ale przede wszystkim Sue Gray była stałą sekretarką w gabinecie rządu Johnsona. To ona kierowała wewnętrznym śledztwem w sprawie skandalu Partygate na Downing Street i złamała karierę „BoJo”. Kilka miesięcy później Gray została pozyskana przez Starmera, co powoduje przypuszczenia, że upadek Johnsona mógł być wynikiem spisku Starmera.

 

Pierwsze posunięcia laburzystowskiego rządu są dość dwuznaczne. Na przykład ledwo co powołany sekretarz obrony Zjednoczonego Królestwa John Healey natychmiast pojechał do Kijowa spotkać się w Odessie ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Rustemem Umerowem. Potwierdził wszystkie zobowiązania podjęte przez rząd Rishiego Sunaka wobec Ukrainy, w tym niedawno obietnice zapewnienia Kijowowi pomocy wojskowej o wartości 3 miliardów funtów rocznie.

Sam Keir Starmer tuż po królewskiej nominacji zadzwonił do Wołodymyra Zełenskiego, żeby zapewnić go, że obrona Ukrainy nadal pozostaje niezachwianym priorytetem Zjednoczonego Królestwa.

Szef dyplomacji Wielkiej Brytanii, David Lindon Lammy, natychmiast po nominacji ruszył w podróż, która zaprowadziła go do Paryża, Berlina i …Chobielina, czyli do prywatnego domu Radosława Sikorskiego pod Bydgoszczą, skąd pojechał jeszcze do Szwecji.

Z drugiej strony, Keir Starmer powiedział palestyńskiemu prezydentowi Mahmudowi Abbasowi, że uznanie państwa palestyńskiego jest niezaprzeczalnym prawem jego narodu. Manifest wyborczy zobowiązywał partię pracy do uznania państwa palestyńskiego jako części procesu, który doprowadzi do „rozwiązania dwupaństwowego”.

Partia Pracy poniosła znaczne porażki wyborcze w obszarach o dużej populacji muzułmańskiej z powodu niezadowolenia z jej stanowiska w sprawie wojny Izraela w Strefie Gazy.

Ale to z pewnością osłabi stosunki Zjednoczonego Królestwa z Izraelem i w konsekwencji wcale nie przyczyni się do osłabienia napięcia na Bliskim Wschodzie.

Starmer pospieszył się także z zapewnieniami, że ponowne członkostwo jego kraju w Unii Europejskiej nie wchodzi w grę, choć dodał, że chciałby wzmocnienia współpracy z Bukselom i poszczególnymi państwami członkowskimi UE.

W każdym razie, dramatyczna zmiana większości w Westminsterze, zmiana decydentów na Downing Street i w Whitehall, nie zmienia pryncypiów polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii, co bez wątpienia jest przyczynkiem do wzmocnienia globalnej stabilności.

 

 

IRAN

Nowym prezydentem Iranu jest Massoud Pezeszkian, lat 69, pierwszy „reformator” od czasu Mohammada Chatamiego w 2005 roku.

Kilkudniowa broda, niebieska marynarka i jasnoniebieska koszula, skromny i ugodowy charakter, pokonał ultrakonserwatywnego „jastrzębia” Saceda Jalilliego, zdobywając 53% głosów w drugiej turze, w której frekwencja wyniosła nieco poniżej 50%.

Oznacza to, że większość Irańczyków pragnie reform demokratycznych i odrzuca wybory, w których kandydaci wybierani są z góry przez ajatollahów.

Nowy prezydent jest lekarzem, pochodzi z Mahabadu w północno-zachodnim Iranie, ma nazwisko ormiańskie, ojca Azera i matkę Kurdyjkę, był dość popularny wśród obywateli maltretowanych i represjonowanych mniejszości, ale nie zyskał szczególnej estymy na poziomie krajowym. Choć nie miał szczególnie charyzmatycznego charakteru, to z biegiem tygodni zyskiwał na popularności także dzięki wsparciu historycznych reformatorów takich jak właśnie Mohammad Chatami i Ali Mohamed Karroubi.

„Wyciągniemy rękę przyjaźni do wszystkich, nawet do naszych przeciwników” – zapowiedział wkrótce po ogłoszeniu wyników wyborów. Kończył studia podczas wojny i iracko-irańskiej, był żołnierzem i lekarzem na froncie. Pezeszkian jest kardiochirurgiem i kierował Uniwersytetem medycznym w Tabriz. Ma coś wspólnego z Joe Bidenem: 1994 roku w wypadku samochodowym stracił żonę Fatemeh Majidi i córkę. Nigdy nie ożenił się powtórnie i samotnie wychowywał Pozostałe dzieci: dwóch synów i córkę. Był ministrem zdrowia za czasów Chatamiego.

Pezeszkiana nigdy nie poruszały szerzące się w irańskim systemie politycznym korupcja czy nadużycia, co przyczyniło się do przekonania części niezdecydowanych zwolenników reżimu. Nie jest radykałem, podąża śladem republiki islamskiej i jej podstawowych zasad.

Kiedy Mahsa Amini zmarła, zakatowana przez policję religijną, następnego dnia napisał na Twitterze: „W republice islamskiej niedopuszczalne jest aresztowanie dziewczynki za brak hidżabu, a następnie przekazanie ciała jej rodzinie”. Jednak kilka dni później, gdy nasiliły się protesty, zmienił zdanie i inapisal, że „młodzi ludzie, obrażając najwyższego przywódcę, nie wywołają w społeczeństwie nic poza trwałym gniewem i nienawiścią”. Złożył także publiczny hołd Gwardii Rewolucyjnej, nosząc jej mundur w parlamencie.

Nie proponuje reform konstytucyjnych, wspiera pewne inicjatywy reformatorskie, nie wypierając się reżimowego establishmentu i ajatollahów.

Jeśli chodzi o prawa obywatelskie i socjalne, takie jak obowiązek noszenia hidżabu, obiecuje tolerancję. Na pewno nie chce znieść obowiązku noszenia go, ale być może dąży do poluzowania nieco kontroli policji religijnej. Proponuje także większą otwartość w dostępie do internetu.

Jego zespół składa się z liberałów gospodarczych, a dobra połowa z nich jest prozachodnia. Chcieliby ponownego przyjęcia Iranu do systemów finansowego FAFT (The Financial Action Task Force, Grupa Specjalna ds. Przeciwdziałania Praniu Pieniędzy), czyli przeprowadzenia reform przejrzystości, które zawsze były odrzucane przez ultrakonserwatystów, oraz wznowienia dialogu z Zachodem w celu choćby częściowego usunięcia sankcji.

Niestety, to nie przypadek, że pierwszym, który zadzwonił do Pezeszkiana z gratulacjami był Władimir Putin, zaniepokojony możliwym zwrotem Iranu na Zachód, po sezonie ultrakonserwatywnego Raisiego, który zapełnił dronami rosyjskie arsenały i fabryki broni.

Ale wyrosły z teokracji lekarz będzie raczej lawirował między Wschodem a Zachodem. Prowadzenie takiej polityki nie będzie łatwe. Będzie musiał rozprawić się z parlamentem, zdominowanym przez ekstremistów religijnych, poruszać się w granicach narzuconych przez najwyższego przywódcę Alego Chameneiego i Pasdaranów, rzeczywistych decydentów polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Iranu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SKRAJNA PRAWICA SIĘ JEDNOCZY

Victor Orban, nacjonalistyczny i prorosyjski premier Węgier ogłosił 30 czerwca zamiar utworzenia w parlamencie UE grupy o nazwie „Patrioci dla Europy” i dzisiaj ten prawicowy ruch polityczny ma już wystarczającą liczbę członków, aby stworzyć osobną grupę w PE. Jej celem jest „zmiana polityki europejskiej”.

Jak wiadomo, aby stworzyć osobny klub polityczny w PE potrzeba co najmniej 23 posłów z 7 różnych krajów. I skompletowanie takiego składu poszło Orbanowi nadspodziewanie szybko, zważywszy, że wypowiedział on wszystkie wcześniejsze sojusze.

Bo to nie tak miało być.

Liderką całej europejskiej prawicy miała zostać Giorgia Meloni. Jeszcze w maju nikt nie poddawał w wątpliwość jej przywództwa. Jej stosunki z Orbanem były idylliczne, przyjmowała go z honorami i dawała do zrozumienia, że może on zostać de nomine szefem jej ugrupowania „Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy”, a liderem de facto będzie ona: Giorgia Meloni.

Orban zawarł strategiczny sojusz z PiS-em zanim ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego doszło jeszcze do władzy. Kaczyński i jego ludzie wielokrotnie marzyli, żeby było „jak najwięcej Budapesztu w Warszawie”.

A Orban tkwił ze swoim Fideszem w chadeckim klubie Europejskiej Partii Ludowej, dopóki ta, wobec nagminnego łamania przezeń zasad demokracji, nie rozpoczęła procesu wydalania jego partii; wtedy zdecydował się sam opuścić EPL i od tego czasu pozostawał „bezdomny”.

Wydawało się oczywiste, że trafi do EKR, które skupiało większość europejskich ugrupowań skrajnie prawicowych. Ale fakt, że liderka tego ugrupowania Giorgia Meloni przyjęła do EKR ultranacjonalistów z Rumunii i zażądała od Orbana przyłączenia się do frontu proukraińskiego sprawił, że Orbana zaczęto postrzegać jako kandydata do przystąpienia do drugiego dużego klubu w PE: „Tożsamość i Demokracja”, w którym dominowało Rassemblement National pani Marine Le Pen i niemieckie, neofaszystowskie AfD.

Nic z tego nie wyszło, również dlatego, że Marine Le Pen wyrzuciła AfD z grupy, po wypowiedziach jej głównego kandydata o tym, że „w SS nie byli sami przestępcy”. To wydawało się faworyzować EKR, zwłaszcza, że na krótko przed wyborami europejskimi Giorgia Meloni i Marine Le Pen wydawały się dogadane w sprawie budowy jednego, silnego ugrupowania skrajnej prawicy.

 

A potem było już tylko gorzej. Na szczycie UE Donald Tusk jednym zdaniem zgasił nadzieje Giorgii Meloni na odegranie jakiejkolwiek roli w formowaniu nowej Komisji Europejskiej i uzyskaniu dla EKR co najmniej paru kluczowych w niej stanowisk, a potem gwóźdź do jej trumny wbił Victor Orban, zakładając w Wiedniu, wespół z austriacką, skrajnie prawicową Partią Wolności (FPOe) i populistyczną ANO byłego premiera Czech Andrzeja Babisza, grupę „Patriots for Europe”.

Wkrótce dołączyły duńska Partia Ludowa i flamandzkie nacjonalistyczne, niepodległościowe ugrupowanie Vlaams Belang, partia Wolności PVV holenderskiego polityka Geerta Wildersa, portugalska, skrajnie prawicowa partia Chega i hiszpański Vox. Na końcu – Włoska Liga, kierowana przez Matteo Salviniego. Węgierska Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa (KDNP), która ma 1 posła do Parlamentu Europejskiego, również ogłosiła zamiar przystąpienia do sojuszu po wyjściu z grupy EPL. Tak więc nacjonalistyczna, eurosceptyczna grupa składa się obecnie z 84 posłów z 12 krajów UE.

Przedstawiciele trzech partii założycielskich podpisali „Patriotyczny Manifest na rzecz Europejskiej Przyszłości”, według którego jedyną słuszną polityką europejską jest ta, której legitymacja jest zakorzeniona w istnieniu narodów europejskich, które zachowują i celebrują europejską tożsamość, tradycje i zwyczaje oraz kontynuują ich grecko-rzymskie i judeochrześcijańskie dziedzictwo. Określa to ideologię sojuszu, która obejmuje większą suwerenność państw członkowskich UE, silniejsze środki przeciwko nielegalnej migracji i rewizję Zielonego Ładu dla Europy. Oprócz kampanii na rzecz konserwatywnych wartości rodzinnych i przeciwko imigracji, grupa ta będzie naciskać na zakończenie europejskiego wsparcia dla obrony Ukrainy przed inwazją Rosji.

Węgry przejęły w lipcu rotacyjne przewodnictwo w UE a wkrótce po założeniu nowej grupy w PE, Orban pojechał do Moskwy po aprobatę dla niej Władimira Putina.

M.in. dlatego przedstawiciele innych ugrupowań natychmiast nazwali „Patriotów” „Grupą Putina”

Przewodniczącym nowej grupy w Parlamencie Europejskim został Jordan Bardella, b. kandydat na premiera Francji z ramienia Zjednoczenia Narodowego.

„Naszym długoterminowym celem jest zmiana polityki Unii Europejskiej” – powiedziała Kinga Gál, doświadczona europosłanka Fideszu, która będzie zastępczynią Bardelli. Drugim vice będzie włoski generał Roberto Vannacci, wydalony z armii za faszyzm i rasizm.

Nie została zaproszona do przystąpienia do ‘Patriotów’ Alternatywa dla Niemiec, która wcześniej została wykluczona z poprzedniego sojuszu z Le Pen, gdy jej główny kandydat powiedział, że SS „nie składała się wyłącznie z przestępców”.

‘Patrioci’ wyprzedzili Europejskich Konserwatystów i Reformatorów Giorgii Meloni i Jarosława Kaczyńskiego, którzy nagle stracili niemal całe znaczenie w Europie.

Szczególnie bolesna dla Giorgii Meloni jest „zdrada” hiszpańskiego Vox, bo przecież swoje najbardziej żarliwe, arcyfaszystowskie przemówienia, wygłaszała właśnie na kongresach tej partii, której członkowie oklaskiwali ją zawsze niezwykle gorąco.

Tak o to PiS zostaje sam na sam z Giorgią Meloni.

 

 

Leave Your Thoughts Here...