Mamy ambitny plan – chcemy porozmawiać o tym, jak ułożą się stosunki międzynarodowe w najbliższych 10-20 latach i gdzie nas zaprowadzą słyszane dziś nagminnie nawoływania do zbrojenia się. Ostatnio na naszym blogu ukazał się wywiad z prof. Tomaszem Grosse, politologiem i europeistą. Jego zdaniem w najbliższym czasie może dojść do porozumienia z Rosją dzielącego Ukrainę, ale to Rosji nie zadowoli, i za kilka lat wróci po więcej. Czy Pana zdaniem to możliwy scenariusz?
Scenariuszy zakończenia wojny jest wiele, i taki też należy zakładać, ale powinniśmy mu przeciwdziałać. Z doświadczeń historycznych wiemy, że ewentualny pokój, żeby był stabilny musi się z jednej strony opierać na pewnej równowadze sił, ale a drugiej musi także mieć legitymizację, czyli akceptację zarówno społeczeństw i elit w państwach, które toczyły wojnę, jak i dużej części tzw. wspólnoty międzynarodowej. W obecnej chwili trudno sobie taki pokój wyobrazić.
Rosja domaga się uznania strat terytorialnych przez Ukrainę, jej rozbrojenia, ogłoszenia neutralności, uznania rosyjskiego za język oficjalny i swobodnego przepływu osób między Rosją a Ukrainą. W ten sposób mogłaby część Ukrainy oficjalnie wchłonąć, a z reszty utworzyć słabe państewko, które byłoby całkowicie skazane na łaskę i niełaskę Rosji. Byłaby w stanie zastraszać Ukrainę i realizować politykę wynaradawiania Ukrainy, co w dłuższej perspektywie tworzyłoby warunki do jej wchłonięcia. Na razie Rosji nie udało się tych celów zrealizować. Dzięki determinacji Ukrainy oraz pomocy jaką otrzymała od wielu państw NATO, Ukraina odzyskała znaczną część terytoriów. Zagroziła rosyjskiej flocie na Morzu Czarnym i odblokowała morskie szklaki komunikacyjne, które są niezbędne dla eksportu zboża i gospodarczego przetrwania Ukrainy.
Jednocześnie Rosja przestawiła się na produkcję wojenną i otrzymuje wsparcie Chin, Korei Północnej i Iranu. Próbuje wznowić ofensywę i niszczy infrastrukturę energetyczną, aby złamać morale Ukraińców oraz utrudnić funkcjonowanie państwa. M.in. ze względu na problemy z zatwierdzeniem pakietu finansowej pomocy USA dla Ukrainy, opóźnieniem dostaw sprzętu i amunicji dla Ukrainy oraz wolniejszym tempem zwiększania produkcji amunicji na zachodzie niż robi to Rosja, Ukraina jest w bardzo trudniej sytuacji.
W Polsce, ze względu na nasze doświadczenie historyczne oczywiście obawiamy się, że Ukraina zostanie zmuszona do przyjęcia warunków, które z jej i naszej perspektywy byłyby klęską, a dla Rosji zwycięstwem. Ponieważ cele Rosji nie obejmują jedynie podporządkowanie sobie Ukrainy, ale także obejmują podważenie wiarygodności USA i NATO i wymuszenie strefy o obniżonych gwarancjach bezpieczeństwa na obszarze państw wschodniej flanki Sojuszu, poczucie zwycięstwa i obnażenie słabości Zachodu, mogłoby faktycznie Rosję zachęcić do próby osiągnięcia tych szerszych celów strategicznych. Rosja włożyła tyle wysiłku w stworzenie uzasadnienia wojny z Ukrainą i przedstawianie jej jako obrony przed agresywnym Zachodem, że istnieje podłoże ideologiczne, polityczne i społeczne dla wojny z NATO. W pewnych okolicznościach, np. braku determinacji do wzmacniania potencjału obronnego przez państwa NATO i zaangażowania USA w Indo-Pacyfiku Rosja mogłaby uznać, że sprowokowanie konfliktu z Sojuszem, może być racjonalnym sposobem na osiągnięcie jej celów.
Ale z drugiej strony pakiet 61 miliardów dolarów na wzmocnienie amerykańskich zdolności do wspierania Ukrainy został ostatecznie zatwierdzony. Zachód, mimo różnych problemów, zwiększa produkcję amunicji i uzbrojenia. USA i państwa UE w 2022 r. były w stanie wyprodukować ok. 500 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej rocznie, w przyszłym roku te moce produkcyjne sięgną ok. 3 mln sztuk. Ukraina otrzymała status państwa kandydackiego do Unii Europejskiej. Nie ma konsensusu w sprawie przyjęcia jej do NATO i status bezpieczeństwa Ukrainy wciąż może być przedmiotem negocjacji, ale 32 państwa zapowiedziały podpisanie a 16 państw już podpisało dwustronne umowy o bezpieczeństwie z Ukrainą. Porozumienia będą zwiększyć szanse, że wsparcie będzie kontynuowane przez kolejne lata. W chwili gdy Rosja wznowiła ofensywę w okolicach Charkowa, USA, Niemcy i Francja ogłosiły, że dopuszczają możliwość atakowania celów wojskowych na rosyjskim terytorium w okolicach Biełgorodu, gdzie znajduje się wsparcie logistyczne dla ofensywy charkowskiej. Rosja ponosi ogromne straty. Według brytyjskich szacunków ma ponad 450 tys. zabitych i rannych. Średnio traci ok. 1000 żołnierzy dziennie. Nawet jeśli jest w stanie uzupełniać straty, obchodzi sankcje i ma większe zasoby niż Ukraina, to koszty prowadzenia wojny są dla niej gigantyczne. Jest w stanie uzupełniać straty na bieżąco, ale nie za bardzo może wzmacniać swój potencjał na potrzeby wojny z NATO. Sojusz nie jest bezczynny, zmienił strategię, dostosowuje swoje struktury do zagrożenia ze strony Rosji a państwa członkowskie, nawet jeśli z oporami i wolniej niż byśmy chcieli, dostosowują do tego zagrożenia swój potencjał wojskowy. Jeżeli nie dojdzie do fundamentalnej zmiany w polityce USA wobec Ukrainy i Rosji, np. w wyniku powrotu do władzy Donalda Trumpa, to z czasem Rosja będzie musiała uznać, że wojna na wyczerpanie się jej nie opłaca i powinna podjąć negocjacje w oparciu o bardziej racjonalne warunki. Wtedy scenariusz, że Rosjanie wychodzą z wojny z poczuciem wygranej, z przekonaniem, że agresja się im ostatecznie opłaciła, co poważnie zwiększałoby zagrożenia dla NATO, oddaliłby się. W przypadku zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, sytuacja mogłaby się oczywiście skomplikować. Putin na to właśnie liczy dlatego teraz, nie jest zainteresowany negocjacjami.
Jednak zmuszenie Ukrainy do przyjęcia rosyjskich warunków, bez jednoczesnego przyznania jej wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa, jest mało prawdopodobne. Istnieje natomiast ryzyko, że dojdzie do tzw. zamrożenia konfliktu wzdłuż obecnych linii frontu. Scenariusz koreański czyli brak formalnego pokoju i jakieś zawieszenie broni, pozwalałoby Rosji na odbudowanie potencjału. Potem mogłaby grać groźbą eskalacji i deeskalacji, nasilania ataków i oferowania ich zaprzestania, aby osiągnąć swoje cele.
Rosyjska agresja to efekt zmian jakie zachodzą w światowym układzie sił?
Rosja chce odzyskać status mocarstwa i do tego potrzebne jest przejęcie kontroli nad Ukrainą oraz uzyskanie strefy buforowej, która pozwalałaby wpływać na politykę państw sąsiadujących z Rosją. Putin publicznie sygnalizował swoje intencje m.in. w 2007 r. w Monachium. Rosja nie została sprowokowana przez rozszerzenie NATO, tylko raczej zachęcona do podjęcia próby odzyskania statusu mocarstwa, bo wydawało się jej, że Zachód jest słaby. Deklaracja NATO z 2008 r. o przyszłym członkostwie Ukrainy i Gruzji w Sojuszu była próbą zasypania podziałów w Sojuszu w sprawie braku zgody na rozpoczęcie praktycznych działań w stronę przyjęcia Ukrainy. Dla Rosji był to sygnał, że Zachód jest podzielony, nie ma konsensusu w sprawie polityki wobec obszaru byłego ZSRR. Sama Ukraina do członkostwa w NATO nie dążyła, była państwem neutralnym, a większość obywateli nie popierała członkostwa. Putin widział, że USA zmniejszają swoją obecność wojskową w Europie, Zachód się koncentrował na wojnie z terroryzmem, zależało mu na budowaniu partnerstwa z Rosją i współpracy gospodarczej, zwłaszcza energetycznej. Zaraz po deklaracji w sprawie przyszłego członkostwa Ukrainy w NATO Niemcy i Francja zaczęły pogłębiać współpracę z Rosją, która przeszła na poziom wojskowy. Niemiecki Rheinmetal zaczął budowę centrum szkoleniowego dla rosyjskich wojsk lądowych, a Francja zdecydowała się sprzedać Rosji dwa potężne okręty desantowe i technologie ich produkcji. Widać było też relatywne zmniejszenie potęgi Stanów Zjednoczonych. Chiny stały się drugą gospodarką świata i szybko wzmacniały swój potencjał militarny, a USA zapowiadały, że uwagę strategiczną będą koncentrować na Indo-Pacyfiku. Dzisiaj Chiny i Rosja nie ukrywają już swoich intencji. Otwarcie deklarują, że chcą zmienić porządek międzynarodowy i zastąpić świat, który ich zdaniem był zdominowany przez potęgę USA na świat wielobiegunowy. Droga do tego prowadzi przez pokazanie światu, że USA nie są w stanie powstrzymać działań Rosji i Chin, jeśli te zdecydują się na zmianę dotychczasowego status quo, czyli np. zmianę granic przy użyciu siły i złamanie podstawowej zasady prawa międzynarodowego, która uznaje takie działanie za niedopuszczalne.
Wzrost chińskiej potęgi i cele Chin i Rosji tworzą poważne wyzwanie dla USA i szeroko pojętego Zachodu. Głównym wyzwaniem dla USA są Chiny, które faktycznie mają potencjał, aby wymusić zmianę w systemie międzynarodowym, zmuszając inne państwa do uległości. Widzieliśmy jak stosują to w ostatnich latach wobec Australii, Norwegii czy Litwy. Między USA i Chinami są sporne interesy zwłaszcza dotyczące statusu morskich szlaków komunikacyjnych na Morzy Południowochińskim, które Chiny uznają za swoje wody terytorialne. Uzyskanie zdolności do kontrolowania szlaków, przez które przechodzi większość światowego transportu drogą morską, radykalnie zwiększyłoby zdolność Chin do wpływania na stabilność światowego handlu i gospodarki. Najbardziej zapalnym punktem jest jednak Tajwan, który formalnie jest częścią Chin, ale w praktyce odrębnym, demokratycznym bytem politycznym. USA zdecydowały się w latach 70-tych XX w. na normalizację i współprace z Chinami pod warunkiem, że ewentualna reintegracja Tajwanu zajdzie metodami politycznymi a nie poprzez użycie siły. Mamy więc wojnę w Europie i ryzyko eskalacji do konfliktu NATO – Rosja oraz spore ryzyko wojny w Indo-Pacyfiku. Musimy zakładać, że USA nie byłoby w stanie udźwignąć wojen na pełną skalę jednocześnie. Japonia, Korea Południowa, Australia obawiają się, że jak będzie wojna w Europie, to USA nie będą w stanie ich wspierać. My na odwrót – że jak tam dojdzie do konfliktu zbrojnego, to Amerykanie nie będą mieli potencjału i woli, aby zapewnić niezbędne wsparcie Europie.
Ta świadomość na szczęście mobilizuje wiele państw do wzmacniania własnego potencjału. Do tego zagrożenia dostosowuje się także NATO. Na poziomie uzgodnionej strategii, percepcji zagrożeń i planów, Sojusz uwzględnia zagrożenie militarne ze strony Rosji oraz zagrożenia polityczne związane z tym, że USA traktują Chiny jako głównego rywala. Oczywiście wiele pozostaje do zrobienia jeśli chodzi wzmacnianie potencjału poszczególnych państw, aby zapewnić skuteczne odstraszanie Rosji, ale także wzmacnianie bezpieczeństwa w Indo-Pacyfiku.
Czy wojna o Tajwan to realne zagrożenie? Często mówi się w tym kontekście o roku 2027 – jako pewnej granicy.
Taka data się pojawia ponieważ chiński przywódca Xi Jinping zapowiedział, że Chińska Armia Ludowa ma do tego czasu być gotowa na militarne rozwiązanie kwestii Tajwanu. Ale z różnych wypowiedzi Xi wynika, że Chiny powinny przejąć kontrolę nad Tajwanem przed rokiem 2049 kiedy ChRL będzie obchodzić stulecie swojego istnienia. Posługiwanie się różnymi datami ma mobilizować chińskie państwo i siły zbrojne do wzmacniania potencjału. Ma też wywierać presję militarną na Tajwan i jego sojuszników, aby szli na ustępstwa wobec Chin bez konieczności odwoływania się do wojny. Jednocześnie tworzy wewnętrzną presję polityczną, która zwiększa ryzyko wojny. Wiarygodność przywódcy lub partii mogłaby być zagrożona gdyby wyznaczone cele nie zostały spełnione. Dla Chin próba przejęcia kontroli nad Tajwanem byłoby jednak niezwykle kosztowna i wcale nie ma gwarancji, że zakończyłaby się sukcesem. Nawet przy chińskim potencjale przeprowadzenie desantu na wyspie, aby wprowadzić na nią wojska i doprowadzić do obalenia demokratycznych władz nie byłoby takie łatwe. Rosyjski atak na Ukrainę, gigantyczne rosyjskie straty i problem z osiągnięciem założonych celów powinien podziałać otrzeźwiająco na komunistyczny reżim. Rozwój Chin jest poza tym uzależniony od stabilności światowej gospodarki oraz tego w jaki sposób Chiny są postrzegane przez dużą część świata. Sprowokowanie wojny mogłoby poważnie tym interesom zaszkodzić. Do wojny o Tajwan nie musi więc wcale dojść. Żeby jednak zmniejszyć ryzyko trzeba podejmować aktywne działania odstraszające czyli wpływać na chińskie kalkulacje zysków i potencjalnych strat. USA właśnie starają się to robić.
Czy w przypadku konfliktu o Tajwan NATO będzie zaangażowane?
W interesie USA i państw europejskich jest zwiększanie zdolności do odstraszania Chin poprzez współpracę z głównymi partnerami z Indo-Pacyfiku czyli Australią, Japonią, Koreą Południową i Nową Zelandią. NATO jest sojuszem regionalnym. Traktat jasno określa zakres geograficzny obowiązywania gwarancji bezpieczeństwa, jest to Europa i Ameryka Północna. W przypadku agresji na państwo członkowskie, sojusznicy są zobowiązani do jego obrony. W praktyce oznacza to utrzymanie integralności terytorialnej i niepodległości napadniętego sojusznika. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Sojusz powstał w zupełnie innych czasach i sytuacji strategicznej. USA postrzegały ZSRR jako główne zagrożenie. W ich interesie było odstraszanie ZSRR od agresji na Europę, osłabianie sowieckiej zdolności do posługiwania się groźbą takiej agresji, wzmocnienie poczucia bezpieczeństwa Europy i jej gospodarcza odbudowa. Dzisiaj to Chiny są postrzegane jako główny rywal USA, a w amerykańskiej debacie pojawiają się od dawna zarzuty, że Europa robi za mało dla własnego bezpieczeństwa oraz nie wspiera dostatecznie bezpieczeństwa USA. Dlatego musi się wykształcić nowy podział obowiązków za globalne bezpieczeństwo między USA i Europą, żeby utrzymać silne więzi transatlantyckie. Europa musi wzmocnić swój potencjał konwencjonalny i koncentrować się na odstraszaniu Rosji. USA muszą utrzymywać swoje wojska w Europie i zapewnić wiarygodne odstraszanie nuklearne. NATO musi natomiast wspierać odstarszanie Chin i pokazywać, że może wpływać na bezpieczeństwo w Indo-Pacyfiku, co nie musi oznaczać konieczności wysłania tam wojsk. NATO przyjęło nową strategię, w której wskazuje na Chiny jako na wyzwanie. Pogłębiana jest współpraca z państwami z Indo-Pacyfiku – Japonią, Australią, Koreą Południową i Nową Zelandią. Francja, Wielka Brytania, Kanada czy nawet Niemcy wysyłają okręty do regionu, co ma sygnalizować, że są gotowe bronić swobody żeglugi, od której zależy ich bezpieczeństwo ekonomiczne. Niektóre państwa europejskie biorą też udział w ćwiczeniach np. sił powietrznych w regionie. Te i inne działania mają wpływać na chińskie kalkulacje, że gdyby doszło do wojny o Tajwan, to interesy państw europejskich mogłaby być w takim stopniu zagrożone, że w jakiś sposób, część z nich by opowiedziała się po stronie Tajwanu i próbowała Chinom utrudniać prowadzenie wojny. Bardziej prawdopodobne jest powstanie jednak jakiejś koalicji chętnych, np. do ochrony morskich szlaków komunikacyjnych, niż wykorzystanie w tym celu zasobów NATO.
Część komentatorów mówi, że skoro Chiny są teraz w kryzysie ekonomicznym, to USA mogą chcieć to wykorzystać i doprowadzić do konfrontacji militarnej, by nie dać się wyprzedzić. Są eksperci, którzy podkreślają, że czuwanie Stanów nad bezpieczeństwem świata było zawsze przyprawione siłą i przymusem – by wspomnieć np. Afganistan, a szczególnie Irak.
USA skupiają się na wzmocnieniu zdolności do odstraszania Chin i wdrażaniu strategii, wolnego i otwartego Indo-Pacyfiku. W wymiarze militarnym strategia opiera się na wzmacnianiu potencjału USA, który ma zapewnić przewagę technologiczną, która będzie potrzeba do zniwelowania różnic ilościowych w potencjałach Chin i USA. Fktycznie szybki rozwój chińskiego potencjału jest niepokojący. Chiny wzmacniają swoje zdolności kosmiczne, rozwijają broń hipersoniczną, rozbudowują marynarkę wojenną, ale także bardzo szybko zwiększają potencjał nuklearny. Może to wskazywać, że nie chcą mieć jak dotychczas tylko zdolności do odstraszania nuklearnego poprzez groźbę kontrataku w przypadku uderzenia jądrowego na swoje terytorium. Większa liczba rakiet z głowicami nuklearnymi będzie zwiększać wiarygodność użycia tej broni, także w sytuacji kiedy Chiny same nie zostały zaatakowane bronią jądrową. To z kolei ma wpływać na amerykańską ocenę ryzyka związanego z prowadzeniem wojny z Chinami. Z jednej strony w czasie wojny miałoby to utrudnić USA zmuszenie Chin do ustępstw, z drugiej może zachęcać Chiny do nasilenia agresywnej polityki. Faktycznie szybki rozwój chińskiego potencjału jest niepokojący. Prędzej jednak to w chińskim interesie byłoby sprowokowanie wojny. W Stanach Zjednoczonych mamy dyskusję czy amerykański potencjał i sieć sojuszy są wystarczające, aby wojnie zapobiec. W sytuacji chińskiej agresji na Tajwan, celem USA będzie zapewne odparcie ataku i utrzymanie status quo. Ten cel byłby zrozumiały i osiągalny. Nie wiem co USA miałby osiągnąć przez sprowokowanie wojny z Chinami. W jaki sposób miałby wygrać wojnę, wymusić chińską kapitulację? Na czym miałoby polegać zwycięstwo? W sytuacji wojny z Chinami celem USA nie będzie długotrwałe osłabienie i pokonanie Chin czyli zmuszenie ich do zaakceptowania nowych realiów. Po prostu USA nie mają takiej zdolności, nawet dysponując większym potencjałem nuklearnym. Nie widzę więc logiki w tej teorii, że w interesie USA może być zacząć wojnę, aby zapobiec dalszemu wzrostowi chińskiej potęgi.
Jeśli chodzi o rolę USA w stabilizowaniu systemu międzynarodowego, to podobnie jak wiele państw wolałbym system oparty na amerykańskiej potędze, niż tzw. system wielobiegunowy, w którym autorytarne mocarstwa robią co chcą a ONZ jak wiadomo nie jest temu w stanie zapobiec, bo Chiny i Rosja są stałymi członkami Rady Bezpieczeństwa z prawem weta. Chociaż USA nie są państwem idealnym, to jednak system demokratyczny umożliwia kontrolę władzy i wymusza korektę polityki, inaczej niż w reżimach autorytarnych.
Po II wojnie światowej amerykańska potęga była niezbędna aby skutecznie odstraszać ZSRR i zapewniać bezpieczeństwo sojusznikom. Dzięki poczuciu bezpieczeństwa, które dostarczały Stany Zjednoczone udało się nie odbudować Europę i stworzyć warunki pod europejską integrację. Dzięki amerykańskim gwarancjom bezpieczeństwa także Japonia i Korea Południowa stały się gospodarczymi potęgami. Po rozpadzie ZSRR był krótki okres kiedy potęga USA wydawała się nie mieć sobie równych. Zapewniała stabilność światu i otworzyła drogę do globalizacji. Korzyścią był wzrost gospodarczy, ale ceną deindustrializacja Zachodu i błyskawiczny rozwój Chin, kosztem wielu innych państw. Nasiliły się nowe zagrożenia, takie jak terroryzm i proliferacja technologii rakietowych i broni masowej zagłady. Po zamachach z 11 września 2001 r. USA musiały się liczyć z tym, że kolejny atak może się odbyć już z wykorzystaniem broni masowego rażenia. Atak na Afganistan, gdzie ukrywał się przywódca al. Kaidy był zgodny z rezolucjami ONZ. Po zabiciu bin Ladena i osłabieniu al. Kaidy USA osiągnęły swój cel i z Afganistanu się wycofały. Atak na Irak był natomiast nadużyciem siły i przez to jest wykorzystywany jako instrument propagandowy do osłabiania pozycji i wpływów USA. USA jednak nie okupują Iraku. Antyamerykańskie nastroje oczywiście istnieją nie tylko w państwach tzw. globalnego południa, ale także w niektórych państwach zachodnich. Dlatego trzeba tłumaczyć, że chociaż USA jak każde państwo nie są idealne, to jednak wartości, na których się opierają tworzą wspólnotę interesów z innymi państwami demokratycznymi. Kiedy USA nadużywają siły, sojusznicy mogą je krytykować. Najwyżej Amerykanie będą przez tydzień wylewać francuskie wino do kanałów. Kiedy krytykujesz Chiny, państwo wypowiada ci wojnę ekonomiczną. We wspólnym interesie państw demokratycznych, a zwłaszcza państw małych i średnich, jest obrona systemu międzynarodowego opartego na prawie i uzgodnionych zasadach. W ich interesie jest także utrzymanie przywództwa USA opartego na amerykańskiej przewadze militarnej oraz potędze gospodarczej i technologicznej. Nawet jeśli amerykański potencjał jest mniejszy niż dawniej, to w czasie wojny mógłby być zmobilizowany do takiego stopnia, w jakim nie jest w stanie tego zrobić żadne inne zachodnie mocarstwo czy Unia Europejska. Agresja Rosji na Ukrainę, chińskie działanie w czasie pandemii Covid sprawiły na szczęście, że na Zachodzie słabnie skłonność do relatywizowania i stawiania na równi USA z Chinami czy Rosją.
Jeżeli do konfliktu o Tajwan by rzeczywiście doszło, to jak zmieni się sytuacja w Polsce i Europie? Jak bardzo wzmogą się działania sabotażowe i dezinformacyjne, które już dziś obserwujemy na szeroką skalę?
Rosja i Chiny mają podobne cele strategiczne jeśli chodzi o osłabienie pozycji USA i wiarygodności sojuszy, zwłaszcza NATO i od lat pogłębiają współpracę wojskową. Na początku lutego 2022 r., a więc tuż przed rosyjską agresją na Ukrainę, ogłosiły partnerstwo bez ograniczeń. Rosja prowadzi wojnę w Ukrainie korzystając ze wsparcia politycznego, informacyjnego i militarnego Chin. W sytuacji wojny w Indo-Pacyfiku będą także się wspierać i koordynować działania. Prowadziłby działania propagandowe i dezinformacyjnych, których celem byłoby przekonanie społeczeństw i decydentów, że to USA odpowiadają za sprowokowanie konfliktu, a w interesie Europy jest pozostanie na uboczu. Chiny sięgnęłyby po szantaż gospodarczy i mogłyby wstrzymać dostawy metali ziem rzadki czy różnych komponentów, niezbędnych do produkcji wielu towarów przemysłowych. W kilkunastu portach w Europie, w Grecji, Hiszpanii, Belgii czy Niemczech, które są w różnym stopniu kontrolowane przez chińskie firmy, pojawiłyby się problemy z załadunkiem i rozładunkiem towarów. Oczywiście Rosja musiałaby się odwdzięczyć Chinom za poparcie jakie otrzymuje w wojnie z Ukrainą, więc rosyjskie i białoruskie służby mogłyby nasilić działania sabotażowe na terenie Europy. Należy także zakładać, że doszłoby pod byle pretekstem do zmobilizowania rosyjskich wojsk przy granicach NATO, a być może rosyjsko-chińskich ćwiczeń. Chiny prowadziły już wspólne manewry z Rosją na Bałtyku. To by miało skoncentrować uwagę Sojuszu na zagrożeniu w Europie i utrudnić poszczególnym państwom wsparcie działań USA w Indo-Pacyfiku.
Jest listopad 2024 roku, przyjmijmy, że Donald Trump wygrywa wybory. Co to oznacza dla świata?
Przede wszystkim mogą odnowić się napięcia między USA a Unią Europejską i takimi państwami jak Niemcy. Tak jak my boimy się, że Trump zmusi Ukrainę do przyjęcia niekorzystnych warunków zawieszenia broni, tak nasi partnerzy z Indo-Pacyfiku boją się, że sprzeda Tajwan. W każdym regionie rozpatrywane są dziś najbardziej czarne scenariusze – i z tym się właśnie wiążą się ryzyka związane z prezydenturą Trumpa. Z jednej strony należy zakładać, że on ma pewną tendencję do przesady, ale w momencie, w którym już dochodzi do negocjacji i zaczyna dostrzegać konsekwencje, to wchodzi na trochę bardziej racjonalne tory. Z drugiej – musimy się liczyć z niepewnością, zarówno jeśli chodzi o bezpieczeństwo Europy, jak i Pacyfiku. Tak samo można bronić tezy, że prezydentura Trumpa mogłaby zachęcić Rosję i Chiny do nasilenia agresji, jak i takiej, że nieobliczalność Trumpa będzie je zniechęcać od działań, które mogą doprowadzić do konfrontacji z USA. Ale nieprzewidywalność tworzy więcej problemów, niż przynosi korzyści. Osłabienie amerykańskiego przywództwa w obecnych czasach byłoby oczywiście niekorzystne dla NATO i UE, natomiast wzmacniałoby Chiny i Rosję i ułatwiało im realizowanie ich celów.
Niezależnie od tego, kto jest amerykańskim prezydentem, w polskim interesie będzie utrzymywanie dobrych relacji z USA. Polska musi w maksymalnym stopniu wzmacniać swój własny potencjał, ale zdolność do odstraszania Rosji będzie zawsze większa jeżeli będzie się opierać na groźbie zaangażowania Stanów Zjednoczonych w konflikt. Więc nawet gdyby Trump zdecydował się wycofać USA np. ze struktur wojskowych NATO, to naszym priorytetem powinno być minimalizowanie strat przez pogłębianie bilateralnych relacji z USA i oczywiście wykorzystanie potencjału współpracy w ramach UE.