Trochę teorii…
Robert Gilpin[1] – wybitny politolog amerykański – uważa, że system międzynarodowy odzwierciedla leżący u jego podstaw rozkład sił (ang. power) państw. Z czasem, niejako nieuchronnie, ten rozkład sil ulega zmianom. Jedne państwa słabną i biednieją, a inne stają się bogatsze i potężniejsze. To prowadzi do konfliktów i pęknięć w systemie, także na płaszczyźnie wartości i idei. Zwieńczeniem tego procesu jest wojna hegemoniczna, a więc prowadzona o prymat między największymi rywalami. Po jej zakończeniu powstaje nowy system, znacznie bardziej stabilny, bo odpowiadający nowemu rozkładowi sił. Nowy hegemon lub grupa państw zwycięskich w tym konflikcie określa warunki funkcjonowania systemu międzynarodowego, czyli jego instytucje, normy prawne oraz wiodące idee legitymizacyjne, a więc takie, które czynią nowy porządek prawomocnym.
Stabilność systemu międzynarodowego opiera się zatem na sile dominującego mocarstwa lub grupy mocarstw, które dążą do równowagi sił (wzajemnej równowagi między największymi państwami), co niekiedy jest określane jako „koncert mocarstw”. Dlatego większość specjalistów w zakresie stosunków międzynarodowych uważa za stabilny ład hegemoniczny lub porządek opierający się na równowadze sił. Co więcej, tak ustanowiony porządek międzynarodowy generuje idee i wartości, mające legitymizować system, a więc przyczyniać się do jego jeszcze większej stabilności. Jednak podstawą trwałości danego porządku jest siła i zrównoważenie systemu, a sfera ideologii jest tego pochodną, zgodnie z maksymą, że „historię piszą zwycięzcy”.
Czynniki nierównowagi
W XXI wieku system międzynarodowy stał się wyjątkowo niestabilny. Przede wszystkim dlatego, że osłabł dotychczasowy hegemon, czyli Stany Zjednoczone Ameryki (USA). Niektórzy specjaliści nawet wątpią, czy Waszyngton utrzymuje jeszcze prymat, a więc sprawczość w porządku międzynarodowym. Dowodem tego jest wycofywanie się USA z Europy i delegowanie bezpieczeństwa na samych Europejczyków, co jest określane jako przechodzenie do strategii „offshore balancing”. Wynika to ze słabnącego potencjału USA, które nie są już w stanie angażować się na większą skalę jednocześnie w Europie i Azji. Innym przykładem są najpierw trudności powstrzymania agresywnych działań Moskwy na Ukrainie, a następnie kłopoty doprowadzenia obu stron konfliktu do zakończenia wojny. To już nie tylko dowód słabości, ale utraty prymatu. Moskwa nie została ukarana, a nawet powstrzymana, choć naruszyła system bezpieczeństwa w Europie w największym stopniu od czasu zakończenia II wojny światowej. Na to wszystko nałożyła się destruktywna polityka Donalda Trumpa, który w niedługim czasie po objęciu władzy w 2025 roku podważył system międzynarodowy i jego wartości, które były budowane przez samych Amerykanów poczynając od lat 40-tych XX wieku. Dodatkowym elementem słabnięcia dotąd dominujących państw zachodnich są strukturalne problemy Unii Europejskiej (UE) oraz coraz liczniejsze pęknięcia między sojusznikami po obu stronach Oceanu Atlantyckiego.
Słabość Zachodu postanowiła wykorzystać Moskwa atakując Ukrainę. Okazało się, że Rosja nie poniosła tam sromotnej klęski, ale prowadziła – choć z trudem – ekspansję terytorialną, unikając zachodnich sankcji i rozbudowując potencjał militarny nawet do większych rozmiarów, niż przed rokiem 2022. W ten sposób nie została pokonana, a wręcz przeciwnie, zagraża coraz bardziej UE i NATO. Zamrożenie wojny na Ukrainie, nie mówiąc o trwałym pokoju, jest faktycznie możliwe tylko na warunkach Moskwy, co w zasadzie potwierdził w swej polityce Donald Trump. Oczekiwał on bowiem ustępstw przede wszystkim od Kijowa. Trudno o większy dowód zaniku amerykańskiego prymatu. Bezpośrednim tego skutkiem jest radykalne pogorszenie bezpieczeństwa UE. Dowodzi to znaczącej nierównowagi systemu regionalnego w Europie, a więc jest przykładem niestabilności ładu międzynarodowego.
Jednak znacznie większym wyzwaniem dla amerykańskiej dominacji w skali globalnej, a więc już nie tylko tej regionalnej, czyli europejskiej, są Chiny. To ten kraj dorównał potęgą gospodarczą, a nawet w wielu wymiarach prześcignął USA. Najbardziej o tym świadczy akumulacja kapitału. Chińska Republika Ludowa dzięki zgromadzonym zasobom finansowym (3,2 tryliona dolarów w 2025 r. i przy zadłużeniu zewnętrznym w wysokości 2,4 tryliona dolarów pod koniec 2024 r.), stała się faktycznie centrum nowego porządku geoekonomicznego na świecie, czyli nowej wersji globalizacji. Ma to swoje konsekwencje geopolityczne i właśnie dlatego Pekin stanowi największe wyzwanie dla słabnącego prymatu USA. Dodajmy, że w 2025 roku Stany Zjednoczone odnotowały dług w wysokości aż 36,22 tryliona dolarów przy rezerwach walutowych wynoszących zaledwie 35,2 miliarda dolarów. Właśnie dlatego podmywanie przez Trumpa roli dolara jako głównej waluty w obrocie międzynarodowym jest dla Waszyngtonu śmiertelnie niebezpieczne. Oprócz tego Chiny mają znacznie bardziej rozwiniętą od USA bazę przemysłową, dorównują Amerykanom technologicznie (a w niektórych dziedzinach mają nawet przewagę), mają też znacznie większą odporność od USA na wypadek wojny handlowej. A nawet w przypadku takiej wojny ze Stanami Zjednoczonymi – mają przewagi i zależności, które mogą doprowadzić Amerykanów do poważnych kłopotów. Wypada wspomnieć tutaj o kontroli łańcuchów dostaw, strategicznych surowców i produkcji wielu dóbr przemysłowych niezbędnych dla amerykańskiego konsumenta, a nawet zamówień rządowych.
Radykalizm nie popłaca…
Z tych wszystkich względów Trump przegrał pierwsze duże starcie geoekonomiczne z Pekinem na początku swojej drugiej kadencji w 2025 roku. Musiał jak najszybciej wycofać się z wojny handlowej, czyli radykalnie obniżyć karne cła oraz wprowadzić mnóstwo wyjątków od własnych sankcji celnych. Zmusiła go do tego reakcja rynków finansowych, możliwość masowego wycofywania się inwestorów z inwestycji dolarowych, a tym samym widmo gigantycznych problemów budżetowych i gospodarczych w USA. Skłonili go do tego przedstawiciele firm amerykańskich, na czele z Elonem Muskiem, który prowadzi rozległe biznesy w Chinach. „Mleko jednak zostało rozlane”, czyli wiele na to wskazuje, że rozpoczął się odwrót od waluty amerykańskiej, jako głównej waluty w obiegu międzynarodowym. To wszystko dobitnie świadczy o strukturalnej słabości USA, powiększonej jeszcze przez samego Donalda Trumpa.
Jeśli te wszystkie tendencje się utrzymają, to Chiny staną się na trwałe centrum światowego ładu ekonomicznego, czyli nowej globalizacji. A ta stara jej wersja, znana jako globalizacja amerykańska, przejdzie zapewne do historii. Zniszczyć ją może do końca nie kto inny, jak czterdziesty siódmy prezydent USA. Zapewne Stany Zjednoczone będą prowadziły w dalszym ciągu politykę ograniczeń nakładanych na ChRL, co będzie odbierane w Pekinie jako przejaw wrogości. Jednak kontynuowanie dotychczasowej strategii przez Donalda Trumpa w ramach jego wojny handlowej – nie prowadzi najwyraźniej do spektakularnego zwycięstwa. Raczej do poważnych trudności dla gospodarki amerykańskiej oraz kryzysu systemu gospodarczego w skali światowej.
To rzecz jasna zwiększa asymetrię całego systemu w skali globalnej na korzyść Pekinu. Jest też źródłem niestabilności dotychczasowego ładu zdominowanego przez USA (i ich interesy geopolityczne oraz gospodarcze). Dodatkowo erozję tego amerykańskiego systemu międzynarodowego pogłębia delegitymizacja wartości i idei liberalnych, do tej pory promowanych przez Zachód. Są one otwarcie kontestowane przez głównych rywali amerykańskiego przywództwa, czyli przez Moskwę i Pekin, przynajmniej w sferze wartości politycznych i promowania demokracji, jako uniwersalnego ustroju politycznego. Wspomniane wartości, zwłaszcza w ich wydaniu progresywno-liberalnym, są też kwestionowane w centrum geopolitycznym, czyli przez samego Donalda Trumpa, jak również w Unii Europejskiej. To pokazuje skalę destabilizacji porządku międzynarodowego ustanowionego po II wojnie światowej i – wydawać by się mogło – wzmocnionego po zakończeniu Zimnej Wojny. Według Francisa Fukuyamy miał to być „koniec historii”, czyli triumf ładu liberalnego zdominowanego przez USA. Tymczasem okazał się wstępem do radykalnej destabilizacji, która już teraz jest związana z największym od czasów II wojny światowej konfliktem w Europie. Jest to zapowiedź eskalacji napięć w systemie międzynarodowym, łącznie z perspektywą wojny hegemonicznej.
Czy jest możliwy świat wielobiegunowy?
Należy zgodzić się z Henrym Kissingerem[2], że obecnie nie mamy do czynienia z porządkiem wielobiegunowym, ale z systemem głęboko niezrównoważonym i niestabilnym. Niewielkie są też szanse na to, że ład światowy wróci do równowagi w oparciu o wielobiegunowość, czego oczekuje UE, a przynajmniej duża część elit w Europie Zachodniej.
Podstawowym wyzwaniem w skali globalnej jest rosnąca nierównowaga między USA i Chinami. Pekin staje się w coraz większym stopniu centrum światowej wymiany gospodarczej, czyli globalizacji, a taktyka wojen handlowych toczona przez USA od pierwszej prezydentury Trumpa, czyli od 2018 roku, a następnie kontynuowana przez Joe Bidena, zasadniczo nie powiodła się. Nie zatrzymała bowiem wzrostu centralnej roli Chin w systemie międzynarodowym. Nie powiodła się również próba decouplingu, czyli odcięcia Chin od zachodnich rynków zbytu, technologii i kapitału. Pekin nauczył się radzić sobie z tego typu wrogimi działaniami. Przede wszystkim pobudził popyt wewnętrzny, rozwinął jeszcze bardziej rynki zbytu w państwach spoza szeroko definiowanego Zachodu, silniej zaczął kontrolować łańcuchy produkcji i uzależnił państwa zachodnie od wielu surowców, towarów lub choćby podzespołów. Rozwinął też własne zdolności technologiczne i innowacyjne, jak również zgromadził potężne zasoby kapitałowe oraz zwiększył możliwości pozyskiwania kapitału zewnętrznego, m.in. poprzez stopniowe umiędzynarodowienie renminbi. Co istotne, potrafił skutecznie omijać sankcje amerykańskie, w tym utrzymując dostęp do amerykańskiego rynku zbytu poprzez intensywną kooperację z Kanadą i Meksykiem.
Zgodnie z długofalową strategią Chiny dążą do wypchnięcia USA z własnego regionu. Nie akceptują tego, że amerykańska flota kontroluje główne szlaki handlowe, zwłaszcza u wybrzeży chińskich. Co więcej, szykują się do dominacji w skali globalnej – nie tylko gospodarczej, co już w dużym stopniu ma miejsce obecnie, ale także geopolitycznej. Jest to zgodne z chińską sentencją, że „skoro nie może być dwóch słońc na niebie, tak nie może być dwóch równorzędnych cesarzy”. A tradycja chińska to rządy Pekinu „nad wszystkim, co jest pod niebem”. Jest to wizja porządku hierarchicznego z centrum w Chinach, czyli „państwie środka”. Inne państwa w tej wizji ładu międzynarodowego mają pozycję podrzędną, co faktycznie zakłada chińską dominację zarówno regionalną, jak i światową.
Trudno uznać, aby elity amerykańskie były gotowe oddać prymat Chińczykom i dobrowolnie przesunąć się na pozycję drugorzędną. Przede wszystkim, z psychologicznego punktu widzenia, ciężko będzie im się pogodzić z utratą prymatu, a więc pozycji hegemonicznej w systemie międzynarodowym. Piastowali ją wszakże przynajmniej przez ostatnie 70 lat. Amerykanie są przyzwyczajeni do przywództwa, do misyjnej roli krzewiącej idee i wartości w skali światowej, do prymatu dolara i siły amerykańskich rynków finansowych. Zgodnie z własną kulturą polityczną często sięgają po instrumenty militarne w celu przywrócenia równowagi systemowej, albo przynajmniej potwierdzenia własnej hegemonii.
Obecnie coraz wyraźniej tracą dominację w sferze gospodarczej. Trudno im będzie utrzymać kontrolę polityczną nad potężnymi, lecz skłonnymi do destabilizacji, rynkami finansowymi. Będą też zapewne tracić dominującą rolę dolara w gospodarce światowej, co przypieczętuje utratę centralnej roli w ramach globalizacji. Ameryce pozostaną nadal potężne instrumenty wojskowe. Ale czy będzie skłonna do bezpośredniej konfrontacji militarnej z Chinami, aby odwrócić negatywne dla niej procesy zmian w ładzie międzynarodowym? Tym bardziej, że przykładowo szanse stoczenia zwycięskiej dla Waszyngtonu wojny w obronie Tajwanu maleją z każdym rokiem.
Podsumowując, centrum globalnej gospodarki przesuwa się do Chin, a dotychczasowa strategia powstrzymania tego procesu przez USA zasadniczo nie powiodła się. Zamiast tego ostatnie działania Trumpa nawet przyspieszyły to zjawisko. Powinniśmy spodziewać się więc wstrząsów gospodarczych, bo nie sądzę, aby Ameryka porzuciła rywalizację geoekonomiczną. Z kolei prymat Waszyngtonu w sferze geopolitycznej został podważony, przede wszystkim przez Władimira Putina. Wiele wskazuje na to, że Trumpowi nie uda się zakończyć tego konfliktu, a jeśli już, to zapewne na warunkach Putina i w sposób tymczasowy. Dlatego należy spodziewać się, że Amerykanie będą chcieli udowodnić światu, że jednak zachowali sprawczość geopolityczną, co może wciągnąć ich w konflikt regionalny, na przykład na Bliskim Wschodzie.
Konflikty regionalne…
Dla stabilizacji systemu międzynarodowego kluczowe znaczenie ma rozstrzygnięcie napięć na linii Waszyngton – Pekin. Bez tego próżno szukać zrównoważenia ładu światowego. Trudno sobie wyobrazić utrzymywanie na dłuższą metę obecnych asymetrii, gdyż będą one jedynie zwiększać chaotyczność całego systemu. A więc nadzieja na to, że Pekin i Waszyngton mogą pokojowo współistnieć starając się poprawić stan wzajemnych relacji – wydaje się płonna.
Rozwiązaniem narastających napięć jest dobrowolne zrzeczenie się prymatu przez Amerykanów albo konfrontacja z ChRL, nie wyłączając rozwiązań militarnych. Do czasu rozstrzygnięcia tego głównego sporu geopolitycznego należy spodziewać się narastającego chaosu w systemie międzynarodowym. Przejawem tego będą m.in. wojny regionalne. W interesie Chin będzie bowiem podważanie sprawczości amerykańskiej, jak również angażowanie potencjału USA w konflikty regionalne w różnych miejscach globu, traktowanych jako wojny zastępcze (ang. proxy war), a więc bez bezpośredniej konfrontacji między Pekinem a Waszyngtonem. Jest to strategia na wyczerpanie rywala i jego sojuszników, przykładowo w Europie, a jednocześnie gra na czas, która jest korzystna przede wszystkim dla rosnącego w siłę i międzynarodowe wpływy Pekinu. Przedłużająca się wojna na Ukrainie jest więc zgodna z interesami Chin, dlatego Moskwa jest cały czas wspierana przez ChRL i jej sojuszników. Demonstrowanie bezsilności lub słabości wiodącego dotąd mocarstwa, jego wiarołomności wobec sojuszników, tak jak ma miejsce w przypadku Ukrainy lub wschodniej flanki NATO – ma na celu zasianie wątpliwości wobec wiarygodności i sprawczości USA. Dlatego Pekin wykorzystuje działania Trumpa (podważające globalizację, wycofanie z Europy oraz jego szorstkie relacje z sojusznikami) do krytykowania Waszyngtonu. Oskarża USA o destabilizację ładu międzynarodowego. Próbuje również przeciągnąć na swoją stronę dotychczasowych amerykańskich partnerów i sojuszników. Wchodzi coraz głębiej w strefę wpływów USA, przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej, ale również w Europie.
Eskalacja wojen regionalnych dotyczy wielu obszarów globu, poczynając od Europy, przez Bliski Wschód, Półwysep Koreański, Azję Południową itd. Wojny te będą narastały lub traciły impet, ale będą przejawem utrzymującej się niestabilności systemu międzynarodowego. Regionalne potęgi poszukują w takiej sytuacji możliwości poszerzenia własnej strefy wpływów – bo jest po temu okazja. Dotyczy to nie tylko Rosji, ale również Izraela, Iranu, Turcji, Korei Południowej itd. Nie ma wszakże „globalnego policjanta”. Co więcej, najwięksi gracze są zajęci rywalizacją o prymat w skali światowej. Dlatego rozstrzygnięcie tego głównego sporu między USA a ChRL przyniesie zapewne uspokojenie konfliktów regionalnych, w tym również tego w Europie.
Elity rosyjskie mają swoje cele imperialne, które pragną realizować korzystając ze słabości Zachodu. Póki co, jak wspomniałem, takie działania są w interesie Chin. Dlatego wspierają one Moskwę dostarczając surowce i komponenty niezbędne do produkcji uzbrojenia, pozwalają też na zaciąg chińskiego rekruta, a także na obecność koreańskich żołnierzy na linii frontu. Chińscy sojusznicy, tacy jak Iran, czy Korea Północna, od dawna intensywnie wspierają wysiłek wojenny Moskwy. Jak się wydaje, Pekin ma znacznie większe możliwości od USA wpływania na zachowanie Rosji w tym konflikcie, a tym samym na wymuszenie jego zakończenia. Może wykorzystać te wpływy, kiedy nie będzie już musiał prowadzić systemowej rywalizacji z USA i jego sojusznikami, albo wówczas, kiedy przewagi uzyskiwane przez Moskwę w Europie nie będą zgodne z interesami Chin.
Co dalej z Europą?
Unia Europejska jest owocem prymatu USA po II wojnie światowej. Przede wszystkim dzięki wsparciu Waszyngtonu dla powojennej odbudowy Starego Kontynentu oraz jego integracji polityczno-gospodarczej. Europa mogła się integrować dzięki amerykańskiemu parasolowi nuklearnemu, a więc stabilizowaniu sytuacji w zakresie bezpieczeństwa przez Waszyngton. Dlatego wycofanie się USA z Europy – zgodnie ze strategią offshore balancing – jest wielkim uszczerbkiem dla stabilności systemu bezpieczeństwa na Starym Kontynencie. Dążenie do autonomii strategicznej przez Zachodnią Europę jest w tej sytuacji próbą ratowania nie tylko własnego bezpieczeństwa, ale również integracji politycznej, która może lec w gruzach w sytuacji destabilizacji geopolitycznej. Próba ratowania projektu integracyjnego w Europie może być jednak trudna.
System kontynentalnej stabilizacji geopolitycznej był osiągany od XVII wieku w oparciu o trzy czynniki. Po pierwsze, w odniesieniu do zasad pokoju westfalskiego (1648), czyli poszanowania suwerenności państwowej oraz nieingerowania w wewnętrzne sprawy polityczne, zwłaszcza kwestie ideologiczne. Po drugie, praktyka stosowania systemu westfalskiego w wieku XVII, a następnie stabilizacji systemu po kongresie wiedeńskim (1814-1815) – opierała się na równowadze sił między największymi państwami, co niekiedy jest określane jako „koncert mocarstw”. Po trzecie, poczynając od wieku XVIII ważnym elementem stabilizacji systemu była dominacja zewnętrznego hegemona w systemie kontynentalnym, najpierw Zjednoczonego Królestwa, a następnie USA. W wieku XXI wszystkie te trzy zasady porządku europejskiego zostały poważnie naruszone.
Przede wszystkim słabnie prymat globalny Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie wspomniane mocarstwo wycofuje się ze spraw europejskich. Już to musi zachwiać systemem geopolitycznym na Starym Kontynencie. Gdyby tego było mało, po ataku Moskwy na Ukrainę doszło do zaburzenia równowagi strategicznej w Europie. Nie ma również zachowanej równowagi sił wewnątrz samej Unii Europejskiej Dominują tu Niemcy, które przestały być równoważone przez Francję i jej sojuszników z południowej Europy. Europa Środkowa staje się coraz bardziej peryferiami dla Niemiec, przede wszystkim w wymiarze ekonomicznym, ale coraz częściej też politycznym. To zwiększa potęgę Berlina i zmniejsza równowagę sił wewnątrz UE. Ponadto, Unia Europejska w sposób bezceremonialny odchodzi od zasad westfalskich. Były one dotąd nie tylko warunkiem stabilności systemowej na Starym Kontynencie, ale z czasem stały się głównymi wartościami legitymizującymi relacje międzynarodowe w skali globalnej. Tymczasem Unia odrzuciła westfalską koncepcję respektowania suwerenności państw członkowskich, jak również brutalnie ingeruje w wewnętrzną politykę w tych państwach. Najbardziej jaskrawym przejawem złamania zasad westfalskich jest odgórne narzucanie przez Brukselę ideologii unijnej, łącznie z tzw. wartościami europejskimi, bez poszanowania narodowej kultury politycznej i lokalnej demokracji. Dlatego działania Brukseli, wspierane w dużym stopniu przez elity francuskie i niemieckie, są krytykowane i kontestowane. Tak się dzieje w szczególności w państwach Europy Środkowej, które stosunkowo niedawno odzyskały suwerenność, czyli wyzwoliły się spod kolonialnej zwierzchności Moskwy. Dlatego są one wyjątkowo silnie przywiązane do zasad westfalskich.
Gdyby tego było mało następuje jeszcze jeden ważny proces destabilizacji ładu międzynarodowego. Europa Zachodnia przestaje pełnić funkcję centrum procesów gospodarczych. Staje się coraz bardziej rynkiem zbytu i obszarem peryferyjnym w ramach globalizacji skoncentrowanej w nowym światowym rdzeniu, czyli w Chinach. Wyrazem tej tendencji jest zmniejszająca się konkurencyjność gospodarcza UE, jej malejąca innowacyjność i słabnący przemysł. Coraz większa jest też nadwyżka handlowa Chin w wymianie z UE. Zgodnie z danymi Eurostatu, w roku 2024 wyniosła ona 304,5 mld euro. Unia Europejska staje się w coraz większym stopniu zależna od importu towarów i surowców chińskich oraz od inwestycji pochodzących z ChRL. Wzmacnia to globalną potęgę Pekinu, a jednocześnie deklasuje Europę Zachodnią. Tym samym dodatkowo zaburza równowagę sił w Europie.
Europa Zachodnia pełni w dalszym ciągu funkcję centralną wobec wewnątrzunijnych peryferii, takich jak Europa Środkowa, choć tego typu asymetria władzy w UE budzi sprzeciw przynajmniej w niektórych narodach środkowoeuropejskich. Jednocześnie sama Europa Zachodnia ulega degradacji do roli peryferii względem nowego centrum, przesuwającego się coraz wyraźniej w stronę Azji. Ta dwoistość funkcji jest w teorii stosunków międzynarodowych określana mianem półperyferii.
Rzecz jasna Europa Zachodnia stara się bronić przed deklasacją, a jednocześnie silniej kontrolować i dyscyplinować własne peryferie z Europy Środkowej oraz Południowej. Dlatego elity zachodnioeuropejskie podejmują próbę konsolidacji władzy w UE. Dążą do wzmocnienia centralizacji zarządzania oraz usprawnienia procesów decyzyjnych w Unii, które jednocześnie mają uprzywilejowywać największe państwa członkowskie, na czele z Niemcami i Francją. Konsolidację władzy uzupełnia próba wzmocnienia akumulacji kapitału w Europie Zachodniej – w dużej mierze kosztem obszarów peryferyjnych, ich interesów ekonomicznych oraz bezpieczeństwa. To zapowiada możliwość wystąpienia silnych napięć wewnętrznych w UE, łącznie z pojawieniem się tendencji dezintegracyjnych. Stawia to unijne „reformy” pod wielkim znakiem zapytania.
Trudno się dziwić państwom mającym status wewnętrznych peryferii unijnych, że będą protestować wobec niekorzystnych dla nich zmian traktatowych w UE. Jednocześnie elity Europy Zachodniej starają się skupić władzę w ramach unijnego centrum, aby ratować własną pozycję w systemie międzynarodowym. Zamiast jednak rozwiązywać najważniejsze dysfunkcje systemu gospodarczego, odpowiadające m.in. za słabnącą konkurencyjność UE na arenie międzynarodowej – próbują poprawić sytuację centrum w dużym stopniu na koszt peryferii. Nic na to nie wskazuje, aby mogły skutecznie rozwiązać problemy europejskiego bezpieczeństwa po wycofaniu się USA ze Starego Kontynentu. To pozostawia wschodnie peryferie unijne w szczególnie trudnym położeniu – bez wystarczającego wsparcia ze strony unijnego centrum w zakresie geopolitycznym, za to przy zwiększającej się kontroli sprawowanej przez to centrum oraz innych kosztach wynikających z integracji europejskiej.
Jak można przywrócić stabilność systemu europejskiego?
Kluczem do przywrócenia równowagi geopolitycznej w Europie, a tym samym stabilności porządku międzynarodowego – jest konsolidacja Europy Środkowej i Wschodniej. Myślę o pogłębieniu integracji regionalnej w tym regionie, zarówno w wymiarze bezpieczeństwa, ekonomicznym, jak i politycznym. Rozwój Inicjatywy Trójmorza zbudowanej w oparciu o współpracę Polski z Ukrainą, jak również kooperację państw tzw. wschodniej flanki NATO – ma zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa. Innymi słowy może skutecznie przeciwdziałać imperializmowi Moskwy, zwłaszcza wtedy, kiedy tego typu integracja regionalna zostałaby wsparta przez globalnego hegemona, bez względu na to, czy byłby nim nadal USA, czy już ChRL.
Pogłębienie współpracy w Europie Środkowo-Wschodniej stabilizuje cały kontynent, bo nie tylko utrudnia ekspansję Moskwy w kierunku wschodnim, ale również powstrzymuje rozwój potęgi Niemiec, która jest źródłem coraz większej nierównowagi geopolitycznej. Dlatego możliwości pogłębiania współpracy w Europie Środkowowschodniej są „solą w oku” dla Moskwy i Berlina. W odniesieniu do tej drugiej stolicy warto zauważyć, że konsolidacja władzy w UE będzie zapewne utrudniać próby pogłębienia współpracy w ramach Trójmorza, ale również możliwości silniejszej kooperacji w dziedzinie bezpieczeństwa na wschodniej flance NATO.
Co więcej, silne Trójmorze w zasadzie uniemożliwia współpracę lub rywalizację niemiecko-rosyjską. Ma to zasadnicze znaczenie dla stabilizacji ładu europejskiego. W przypadku rywalizacji obu potęg o Europę Środkowo-Wschodnią destabilizacja jest oczywista. W odniesieniu do współpracy między Berlinem a Moskwą – jest to przede wszystkim zagrożenie dla prymatu globalnego mocarstwa, bez względu na to, czy myślimy o Waszyngtonie, czy o Pekinie. A tym samym jest źródłem destabilizacji, tylko w skali światowej. Dlatego błędem USA było wycofanie się z Europy w ramach strategii offshore balancing bez wzmacniania własnych wpływów w Trójmorzu i bez wzmocnienia tej inicjatywy. Z kolei chińska próba integracji omawianego regionu w postaci formatu „16+1” została storpedowana przez Amerykanów i częściowo odrzucona przez same państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Te ostatnie kierowały się tutaj w dużej mierze poczuciem zagrożenia moskiewskiego i nie chciały narazić na szwank relacji z Waszyngtonem. Nie mam wątpliwości, że Chiny powrócą do tego tematu w sytuacji, kiedy rozstrzygną na swoją korzyść rywalizację o prymat ze Stanami Zjednoczonymi.
[1] R. Gilpin, War and Change in World Politics, Cambridge University Press 2010.
[2] H. Kissinger, Porządek światowy, Wydawnictwo Czarne 2024, s. 342.